Polskie sądy są w dużym stopniu zinformatyzowane. Na mapie administracyjnej wśród 400 jednostek nie brak takich, które z powodu awarii systemów teleinformatycznych musiały zawiesić lub ograniczyć orzekanie. Problem w tym, kto powinien czuwać nad systemem: kto ma go obsługiwać, czy sędziowie powinni znać algorytm, dzięki któremu działa. Funkcjonowaniu centralnego systemu sądownictwa przyjrzał się Instytut Wymiaru Sprawiedliwości. Sprawdził, jak taki centralny system działa w Polsce i za granicą.
Czytaj także: W sądzie nie da się wszystkiego zaplanować
Mądrze wspomagać
W sądach działa kilka technologii. Pierwsza to back-office dotycząca kwestii związanych z tzw. zarządzaniem sprawami, ze sporządzeniem dokumentacji, z zarządzaniem sądem, edycją tekstów i bazami danych. Kolejna to technologie wspomagające pracę sądu na sali rozpraw. I trzeci typ: wspomagający komunikację zewnętrzną sądu z uczestnikami postępowań i opinią publiczną.
W Polsce najwięcej emocji wzbudził system losowego przydziału spraw. Od początku ostro krytykowało go wielu sędziów głównie z powodu nieujawnienia przez resort sprawiedliwości algorytmu, dzięki któremu do konkretnej sprawy są przypisywani (wylosowani) sędziowie i ławnicy.
– Jest niesprawiedliwy – przyznaje sędzia Aneta Łazarska, SO w Warszawie. I podaje, że sędziowie, którzy dużo orzekają, dostają więcej nowych spraw. Ci, którzy chodzą na zwolnienia i urlopy, losują mniej. Jaka to skala dysproporcji? – pytamy. 1 do 10 – mówi sędzia. Inna z sędziów podaje własny przykład: wróciłam z urlopu i wylosowałam jednego dnia 38 spraw. Koleżanka siedząca biurko obok – żadnej.