Prace Stanisława Dróżdża nie mogły mieć lepszej scenerii niż śnieg. Otacza Zamek Ujazdowski, gdzie trwa pokaz zatytułowany „początekoniec", widać go za oknami. Na biało pomalowane są sale, z podłogą łącznie. Biel wewnątrz i na zewnątrz daje poczucie bezkresu i bezczasu.
Tym konkretniejsze stają się napisy, z których artysta konstruował kompozycje. Czarne litery, cyfry, znaki przestankowe; czasowniki, przysłówki. Dróżdż tak nimi operował, że przeobrażały się w samodzielne byty, w trójwymiarowe formy. Nawet więcej: to dzieła wyposażone w czwarty wymiar, czyli czas. To poematy typograficzne, którym układ i wielkość czcionek nadaje sens.
Przykładem obraz „Klepsydra". Kształt zegara piaskowego został ułożony ze słów „będzie, jest, było". Centralne „jest" jest najmniejsze; czas przeszły i przyszły rozrastają się ku przeciwległym krawędziom, jak cylindry w klepsydrze.
Równie znakomicie autor oddał proces stopniowej utraty pamięci: wyraz „zapominanie" ustawił w stos; w każdym wierszu – patrząc w dół (wstecz, w przeszłość) – ubywa kolejnej litery. Na samym dole widnieje tylko kropka.
Na podobnych zasadach powstawały inne wizualizacje słów. Zawsze rygorystyczne, utrzymane w czarnobieli, zaprojektowane co do milimetra. Artysta nadał im własną nazwę – pojęciokształty. Dróżdż należał do mistrzów gatunku nazywanego poezją konkretną. Miał polonistyczne wykształcenie, matematyczny umysł i wyczucie grafika projektanta.