Reklama
Rozwiń

Mariusz Cieślik: Dwie nowe ekranizacje „Lalki” Bolesława Prusa? O dwie za dużo

Dwie adaptacje tej powieści Prusa to, przy dzisiejszych możliwościach polskiego kina, o dwie za dużo.

Publikacja: 04.07.2025 09:05

Będzie można kupić książki za niewielkie kwoty, a przy okazji wspomóc organizację imprez kulturalnyc

Będzie można kupić książki za niewielkie kwoty, a przy okazji wspomóc organizację imprez kulturalnych w Warszawie

Foto: Adobe Stock

Na pytanie, czego spodziewam się po dwóch nowych adaptacjach „Lalki”, odpowiedziałem, że niczego dobrego. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że polskim filmowcom nie wystarczyłoby pieniędzy i umiejętności nawet na jedną. Okazało się, że mój rozmówca, który sam jest producentem i reżyserem, myśli dokładnie tak samo. A tytułem, który jako pierwsze skojarzenie pojawił się w tym kontekście, był naturalnie „Znachor”.

Czytaj więcej

Nowa „Lalka" Netfliksa. Czym nas zaskoczy serial Maślony z Drzymalską i Szuchardtem?

Kto robi „Lalkę” dla Netfliksa, a kto dla TVP?

Kto widział film Netfliksa, ten zrozumie, kto nie widział, niech nie ogląda. Przy całej sympatii dla odtwórcy głównej roli Leszka Lichoty, który ma autentyczną ekranową charyzmę, „Znachor” AD 2023 jest jedynie tanią podróbką tego, który 40 lat wcześniej nakręcił Jerzy Hoffman. Zupełnym przypadkiem zdarzyło mi się obejrzeć oba filmy w niewielkim odstępie czasowym. I, muszę przyznać, że to porównanie było dla nowej adaptacji druzgocące. To, co u Hoffmana miało temperaturę, w wersji netfliksowej było w najlepszym wypadku letnie. Aktorstwo, inscenizacja, scenariusz – to jest naprawdę różnica kilku poziomów. A przecież „Znachor” to nie jest arcydzieło jak „Lalka”, którą nie bez powodu nazywa się najlepszą polską powieścią. To zgrabny wyciskacz łez, nic więcej.

Z polskim kinem jest trochę tak jak z piłką nożną. Jego najlepsze czasy przypadają na okres, który wcale nie był dobry dla kraju. 

Jedną wersję „Lalki” robi Paweł Maślona (dla Netfliksa), drugą Maciej Kawalski (dla TVP). Izabelę Łęcką zagrają Sandra Drzymalska i Kamila Urzędowska. W Wokulskiego wcielą się Tomasz Schuchardt i Marcin Dorociński (ten ostatni, korespondencyjny, pojedynek wydaje mi się zresztą najciekawszy). Krótko mówiąc, polskie kino daje wszystko, co ma najlepszego. Chciałbym się mylić, ale sądzę, że to i tak za mało.

Czytaj więcej

Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP

Na „Lalce” potknął się nawet Wojciech Jerzy Has. Punktem odniesienia dla nowych ekranizacji będzie film z Jerzym Kamasem i Małgorzatą Braunek

Jakkolwiek trudno dziś w to uwierzyć, bo w końcu mamy za sobą najbardziej udane 20-lecie w najnowszej historii Polski, w PRL-owskim filmie, przynajmniej do czasu, obowiązywały wyższe standardy niż dziś. W każdym, ale to absolutnie każdym, gatunku mieliśmy realizatorów wybitnych. Od mistrza komedii Stanisława Barei po geniusza kina Andrzeja Wajdę. Scenariusze miały w tamtych czasach początek, środek i koniec; aktorzy grali jak należy; a jeśli potrzebny był tłum statystów czy efektowne plenery, to znajdował się jakiś sposób. Ale to już było. Od kilku dekad w polskim kinie zadowalamy się tanimi substytutami. Oczywiście, są wyjątki jak choćby (niektóre) filmy Wojciecha Smarzowskiego, Jana Komasy czy Pawła Pawlikowskiego albo seriale Jana Holoubka, ale to wyjątki właśnie. Reguła jest jednak zupełnie inna.

A przecież na „Lalce” potknął się nawet jeden z największych reżyserów w historii naszego kina Wojciech Jerzy Has. Nikt, włącznie z nim samym, nie był w pełni zadowolony z tego filmu. Punktem odniesienia będzie więc przede wszystkim wierna oryginałowi serialowa adaptacja Ryszarda Bera z Jerzym Kamasem i Małgorzatą Braunek w rolach głównych. Każdy, kto ją widział, doceni wierność detalom, świetną realizację i aktorstwo oraz dopracowany scenariusz. To serial na poziomie absolutnie światowym. Ile takich nakręcono w Polsce przez ostatnich 20 lat? Moim zdaniem jeden. To „Wielka woda” Jana Holoubka.

Z polskim kinem jest trochę tak jak z piłką nożną. Jego najlepsze czasy przypadają na okres, który wcale nie był dobry dla kraju. Dziś, choć zdarzają się jakieś dobre momenty, codzienność jest mało ciekawa. A czasem wręcz przygnębiająca. I w obu przypadkach problemem jest brak dobrego rzemiosła, choć czasem także odpowiednich pieniędzy. Tymczasem tego właśnie potrzebuje „Lalka”, która jest jednocześnie panoramą epoki oraz opowieścią o obsesyjnej namiętności. Jeśli jednak polskie kino z sukcesem przejdzie próbę „Lalki”, będę pierwszym, który przyzna się do pomyłki i przeprosi. Niestety, jak słusznie zauważył Marek Hłasko, grabarze rzadko się mylą.

Na pytanie, czego spodziewam się po dwóch nowych adaptacjach „Lalki”, odpowiedziałem, że niczego dobrego. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że polskim filmowcom nie wystarczyłoby pieniędzy i umiejętności nawet na jedną. Okazało się, że mój rozmówca, który sam jest producentem i reżyserem, myśli dokładnie tak samo. A tytułem, który jako pierwsze skojarzenie pojawił się w tym kontekście, był naturalnie „Znachor”.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy
Plus Minus
„W głowie zabójcy”: Po nitce do kłębka
Plus Minus
„Trinity. Historia bomby, która zmieniła losy świata”: Droga do bomby A
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marek Węcowski: Strzemiona Indiany Jonesa