Na pytanie, czego spodziewam się po dwóch nowych adaptacjach „Lalki”, odpowiedziałem, że niczego dobrego. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że polskim filmowcom nie wystarczyłoby pieniędzy i umiejętności nawet na jedną. Okazało się, że mój rozmówca, który sam jest producentem i reżyserem, myśli dokładnie tak samo. A tytułem, który jako pierwsze skojarzenie pojawił się w tym kontekście, był naturalnie „Znachor”.
Czytaj więcej
Powieść Prusa jest punktem wyjścia dla naszej opowieści, traktujemy ją jako rodzaj trampoliny do...
Kto robi „Lalkę” dla Netfliksa, a kto dla TVP?
Kto widział film Netfliksa, ten zrozumie, kto nie widział, niech nie ogląda. Przy całej sympatii dla odtwórcy głównej roli Leszka Lichoty, który ma autentyczną ekranową charyzmę, „Znachor” AD 2023 jest jedynie tanią podróbką tego, który 40 lat wcześniej nakręcił Jerzy Hoffman. Zupełnym przypadkiem zdarzyło mi się obejrzeć oba filmy w niewielkim odstępie czasowym. I, muszę przyznać, że to porównanie było dla nowej adaptacji druzgocące. To, co u Hoffmana miało temperaturę, w wersji netfliksowej było w najlepszym wypadku letnie. Aktorstwo, inscenizacja, scenariusz – to jest naprawdę różnica kilku poziomów. A przecież „Znachor” to nie jest arcydzieło jak „Lalka”, którą nie bez powodu nazywa się najlepszą polską powieścią. To zgrabny wyciskacz łez, nic więcej.
Z polskim kinem jest trochę tak jak z piłką nożną. Jego najlepsze czasy przypadają na okres, który wcale nie był dobry dla kraju.
Jedną wersję „Lalki” robi Paweł Maślona (dla Netfliksa), drugą Maciej Kawalski (dla TVP). Izabelę Łęcką zagrają Sandra Drzymalska i Kamila Urzędowska. W Wokulskiego wcielą się Tomasz Schuchardt i Marcin Dorociński (ten ostatni, korespondencyjny, pojedynek wydaje mi się zresztą najciekawszy). Krótko mówiąc, polskie kino daje wszystko, co ma najlepszego. Chciałbym się mylić, ale sądzę, że to i tak za mało.