Wystawa niemal zakamuflowana: na końcu muzeum, za ekspozycją słowiańskich strojów, w niedużej zaciemnionej sali. Intymność, wyciszenie plus niekłamane emocje autora.
Wojciech Prażmowski to wybitny fotograf, którego znakiem rozpoznawczym były dotychczas czarno-białe zdjęcia inspirowane starymi albumami. Tym razem zaskoczenie: oglądamy kilkadziesiąt kolorowych prac. Zda się – parafrazy malarstwa pejzażowego z końca XIX wieku. Impresjonizm zmieszany z symbolizmem, klimaty kresowo-polskie. Nostalgia, duch wolności, sentymentalizm i trochę prowincjonalizmu.
Przedstawione prace to niewielki fragment "urobku" liczącego ponad 3 tysiące klatek. Taki był rezultat półtorarocznych peregrynacji po Suwalszczyźnie i okolicach Wilna tropami Miłosza.
Autorowi chodziło o odnalezienie aury tamtych stron, tamtych lat. Stworzył fotograficzną impresję pozbawioną pomnikowego zadęcia. Jest w tym cyklu lekkość i powściągliwość – żeby nie przegadać sprawy, a pozostawić niedosyt.