Szydełkowanie w Nowym Jorku

„All you need is Olek” – napisał Huffington Post po wernisażu wystawy prac polskiej artystki na Manhattanie. Okrzyknięta przez amerykańską prasę królową szydełka Agata „Olek” Oleksiak znowu zwróciła na siebie oczy nowojorskiej metropolii.

Publikacja: 06.04.2013 01:01

W marcu w Nowym Jorku Olek pokazała swoje najnowsze prace, w tym całe dziergane wnętrze: bogato zast

W marcu w Nowym Jorku Olek pokazała swoje najnowsze prace, w tym całe dziergane wnętrze: bogato zastawiony stół, butelki, owoce. Włóczką okryte zostało wszystko łącznie z biesiadnikami. Co robi wśród nich kościotrup? Być może to swoiste włóczkowe „memento mori”.

Foto: Archiwum Artystki

Red

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Drobna blondynka o zadziornych, poskręcanych blond włosach i figlarnym uśmiechu jest w Wielkim Jabłku znana nie od dziś. To za sprawą jej prac, które się narzucają, by wejść w interakcję z odbiorcą. Zalegają na chodnikach, trzymają się latarnianych słupów, zwisają z przeciwpożarowych schodów kamienic. Ich autorka, ubrana we własnoręcznie wydziergane sukienki, sama jest chodzącym performance'em. Często pojawia się w towarzystwie swojej świty – zaszydełkowanych kolorowych mumii.

W metrze i w samolocie

Rowery, wózek na zakupy, samochody, dźwig, fortepian, dziecięcy wózek, trampki przerzucone przez sznur na pranie, drzewa w lesie, mieszkanie na dole Manhattanu. – Wyszydełkować mogę wszystko. Poświęcam temu tyle godzin, że w międzyczasie muszę robić coś jeszcze. Zazwyczaj oglądam filmy, bo przy okazji mogę się czegoś nauczyć. Kiedy ktoś pyta, ile czasu zajęła mi dana praca, odpowiadam: „5 pełnometrażowych albo 12 odcinków" – tłumaczy Agata. I dodaje: – Dziergam w metrze, na przystanku, w samolocie. Mogę to robić wszędzie i o każdej porze.

Urodziła się i wychowała w Rudzie Śląskiej. W Poznaniu studiowała kulturoznawstwo. Pisała o kostiumach. Potem chciała je projektować. Dziś jest jedną z najbardziej uznanych na świecie artystek knit graffiti. Tak określany jest młody kierunek w sztuce, który oplata kolorową włóczką elementy miejskiej architektury. Z tradycyjnym graffiti łączy go kategoria sztuki ulicznej, kolor i ekspresja wyrazu oraz... nielegalność.

Gałganki i szydełko

„Polska nie jest na ciebie gotowa" – słyszała Agata od koleżanek, którym opowiadała o swoich pomysłach. Miłość do Nowego Jorku zaszczepiła w niej scenografka Barbara Ptak. „Jeśli chcesz zrobić karierę, powinnaś lecieć do NYC" – zachęcała. Oleksiak uwierzyła jej na słowo. Wyjechała w 2000 r. Parała się typowymi dla początkujących emigrantów zajęciami: sprzątaniem, niańczeniem dzieci, pracą w fabryce. Jednocześnie studiowała. Pierwszy projekt wykonała dla zespołu tańca artystycznego. Stroje powstały z pociętych szmat i starych ubrań, które artystka wiązała za pomocą sznurka.

Żeby dosięgnąć grzbietu wysokiego na 3,5 m i długiego na prawie 5 m byka, Agata stawała na obłożonym różowym splotem taborecie. Okiełznanie zwierza zajęło jej cztery godziny.

Talent do rzeźbienia zauważył u niej profesor z college'u. Wytłumaczył, że dyscyplinę tę uprawiać można na różne sposoby, także z użyciem jej ulubionych sznurków i gałganków. Z niedowierzaniem postanowiła spróbować. Na darmo. Wychodzące spod jej palców kształty nie przypominały sobą niczego. Wtedy wpadła na pomysł, żeby do ręki wziąć szydełko. To było to! Na jej kolanach dziergana tkanina zaczęła się układać w niezwykłą formę. Efekt zachwycił profesora.

Od lalek do sztuki konceptualnej

– Szydełkowanie było najtańszym środkiem wyrazu, a dzięki niemu naprawdę można wyczarować cuda – zapewnia artystka. Pierwsze szydełko kupiła w popularnym sklepie „Wszystko za 99 centów". Dziś nie ma podobnych zmartwień. Ulubioną włóczkę akrylową dostarczają jej sponsorzy. Złote i srebrne nici, z których powstały najnowsze prace, przywiozła z podróży. – Chyba mam to po matce. Ona robiła na szydełku, dopóki nie zaszła ze mną w ciążę. Wtedy ja przejęłam nić – tłumaczy Oleksiak. Już jako kilkuletnia dziewczynka potrafiła sprawnie szydełkować. Pod okiem ciotki, krawcowej, również szyła i haftowała. – Robiłam ubrania dla lalek i zawsze kombinowałam, jak wykraść ciotce kawałki materiału.

Do dziergania powróciła w liceum, ale wtedy nikt nie przypuszczał, że Agata zwróci uwagę świata na szydełko. Tymczasem ona z atrybutu naszych babć, kojarzonego przede wszystkim z ludowym rzemiosłem, uczyniła element nowoczesnej sztuki konceptualnej i performatywnej. – Przejście od strojów poprzez rzeźbę do performance'u, przez scenografię do instalacji było bardzo organiczne i naturalne – twierdzi artystka.

Kryzys na giełdzie a sweter dla byka

Amerykanie nie potrafili wymówić jej nazwiska. Skrócili je do dźwięcznego „Olek". Wydarzeniem, które otworzyło jej drzwi do wielkiego artystycznego świata, było ubranie w szydełkowe wdzianko słynnego byka z Wall Street. Była Wigilia Bożego Narodzenia 2010 r. Temperatura w architektonicznej delcie Manhattanu spadła do –7 st. C. Żeby dosięgnąć grzbietu wysokiego na 3,5 m i długiego na prawie 5 m byka, Agata stawała na obłożonym charakterystycznym różowym splotem taborecie. Okiełznanie zwierza zajęło jej cztery godziny. – Wybieram przedmioty, które mają związek ze mną i z danym czasem. Byk został wykonany także „po partyzancku" przez Arturo de Modica w 1989 r. Nawiązywał do krachu na nowojorskiej giełdzie z końca lat 70. Ja swój projekt zrobiłam również w okresie świąt, także bez pozwolenia. I tak jak de Modica nawiązałam do giełdowego załamania – z 2008 r. W powietrzu czuło się, że ludzie potrzebują sztuki, żeby odreagować. Stwierdziłam, że jeśli byka stać na sweter, to cały następny rok będzie dostatni i dla nas.

Nałożyć i uciec

Chociaż sweter na jego grzbiecie ostał się tylko dwie godziny, na temat artystki rozpisała się amerykańska prasa. O jej prace zaczęły zabiegać najlepsze galerie, a ich autorka została zaproszona do wzięcia udziału w prestiżowej wystawie „40 under 40" w Smithsonian Museum w Waszyngtonie prezentującej twórczość 40 najwybitniejszych amerykańskich artystów rękodzieła przed 40. rokiem życia. – Wystawiać tam to dla artysty wielkie osiągnięcie, szczególnie w tak młodym wieku – komentuje „Olek".

W 2011 r. obszydełkowała nowojorską „The Alamo", rzeźbę sześcian Tony'ego Rosenthala. Kolorowym splotem napisała na niej „I'm still proud to say what I do for a living" – jedno z haseł ruchu Occupy Wall Street. – Kiedy je usłyszałam, od razu zainspirowało mnie do działania. Odnosi się do każdego, także do mnie – skomentowała. Była to jej najszybsza praca. Zajęła 20 min. – Nałożyłam i uciekłam – wspomina.

Ponieważ nie dostałaby pozwolenia na swoje projekty, po prostu o nie nie pyta. – Przecież nie robię niczego złego, nie niszczę tych prac, a jedynie zmieniam ich wygląd – tłumaczy. Problem z postawieniem jej zarzutów miewają też policjanci, ponieważ nie wiedzą, pod jaki paragraf podciągnąć jej występek, ale i dlatego, że jej prace po prostu się im podobają. „To ty jesteś tą szydełkującą damą" – mówią, po czym rezygnują z wypisania mandatu.

Ubranie dla kota i splot na billboardzie

W kwietniu ubiegłego roku ubrała barcelońskiego kota, czyli „Gato de Botero". – Były moje urodziny i chciałam zrobić coś dla siebie. Un gato – ja, Agata. Pomysł opierał się na grze słów. Zapytana o sposób pracy nad ubraniem swoich gigantycznych modeli mówi, że nigdy nie bierze wymiarów. – To tak jak z malowaniem portretu. Patrzę na jakiś obiekt i następnie maluję go włóczką – wyjaśnia.

W 2012 r. wzięła udział w katowickim Street Art Festival. Tym razem za artystyczne tworzywo wybrała koparki. – Są dla mnie elementem śląskiego krajobrazu. Kojarzą mi się ze zmianami, jakie tam zachodzą. Mój tata pracował na koparkach. Jako dziecko widziałam je wszędzie. Chcę pokazać ludziom, jakie te maszyny są ważne – przebudowują ich rzeczywistość.

Do pracy Agata zaangażowała więźniarki z tamtejszego zakładu karnego. Dzięki udziałowi w projekcie jedna z nich wcześniej wyszła na wolność. „Olek" odniosła triumf nad okolicznościami. – Moja sztuka jest odzwierciedleniem moich przeżyć – powtarza – poprzez nią chcę zmienić świat.

Jeszcze podczas nowojorskiej wystawy, pojechała do Oakland w Kalifornii. – Stworzyłam pierwszy na świecie szydełkowy billboard. Nosiłam się z tym od dłuższego czasu. Czekałam na właściwy moment i miejsce. Wybrałam Kalifornię, bo tam narodził się Billboard Liberation Front. W głowie miałam kilka haseł. Ponieważ stanął nad autostradą, „BOYS" wydało mi się idealne. Oczywiście, że jest to pewnego rodzaju feministyczna zabawa. Billboardy instalują przecież mężczyźni – opowiada „Olek". – Różowy splot to mój kamuflaż – dodaje, zaznaczając, że nic więcej na temat kolejnej nielegalnej instalacji nie zdradzi.

Kobiety kochają, mężczyźni komentują

– Moje prace, choć bardzo osobiste, mają również wymiar uniwersalny. Dostaję e-maile od kobiet, które piszą o uczuciach, jakie wzbudza w nich to, co robię. Słyszę, że dzięki temu czują się lepsze i silniejsze – cieszy się Agata.

Na temat jej pracy wypowiedział się brytyjski rzeźbiarz Anthony Gromley, kiedy w maju 2012 r. obszyła jego słynną „Another Place" stojącą na Crosby Beach, zwróconą w stronę morza postać.

– Bardzo mu się to spodobało. Byłam zachwycona, że taki artysta rozumie i docenia moją sztukę. Nadaję staremu nowy sens – mówi podekscytowana. – Można sobie wyobrazić zdziwienie przechodniów, kiedy dany obiekt widzą nagle w zupełnie innym wydaniu. I to w jakim!

Zapytana o reakcje przyznaje, że są różne. Wspomina, jak w Poznaniu podpalono odzianego przez nią „Starego Marycha". Sarkastyczne komentarze dobiegają od mężczyzn. „Ale ktoś miał dużo czasu" – rzucają od niechcenia.

Na wernisaż wystawy, która w marcu odbyła się w manhattańskiej Jonathan Levine Gallery, przybyły tłumy. Pojawił się Jerry Saltz, krytyk sztuki z „New York Magazine", i jego żona Roberta Smith z „New York Timesa". Przyglądali się scenerii zamkniętej w przestrzeni niby-kajuty pirackiego okrętu. Instalację tworzyły siedzące wespół z oplecionym złotą nicią kościotrupem syreny. Wszechobecny charakterystyczny splot wypisał na ścianach slogany „All We Need is Love and Money", „Don't Change", „Happiness is an Inside Job". Nad całością, niczym groźba sukcesu, który dopiero ma nadejść, ciążył tytuł wystawy „The End Is Far".

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Drobna blondynka o zadziornych, poskręcanych blond włosach i figlarnym uśmiechu jest w Wielkim Jabłku znana nie od dziś. To za sprawą jej prac, które się narzucają, by wejść w interakcję z odbiorcą. Zalegają na chodnikach, trzymają się latarnianych słupów, zwisają z przeciwpożarowych schodów kamienic. Ich autorka, ubrana we własnoręcznie wydziergane sukienki, sama jest chodzącym performance'em. Często pojawia się w towarzystwie swojej świty – zaszydełkowanych kolorowych mumii.

Pozostało 95% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl