„Esprit Montmartre. Życie cyganerii w Paryżu około 1900 roku" – tak zatytułowano wystawę we frankfurckiej galerii Schirn. W salach tłok – bo temat atrakcyjny, a prace rewelacyjne: Picasso, Degas, Toulouse-Lautrec, van Gogh, van Dongen, Modigliani... Ponad 200 obrazów, grafik, plakatów, ilustracji. Plus dziesiątki zdjęć, druków i anonsów. Wszystko to składa się na portret Montmartre'u doby belle époque.
Z tym pięknem to mocna przesada! Od frontu elegancja Francja, od zaplecza – brud, brak sanitariatów, syfilis, prostytucja. Jednak artyści w paskudztwie znaleźli inspirację. Znudzeni pustką klasycznego piękna, zagłębili się w otchłań brzydoty. Bohaterami swych dzieł uczynili dawny margines: zapuchnięte praczki, chude cyrkówki, zmęczone prostytutki. Istoty niby amoralne, w istocie niewinne, skazane na nędzne bytowanie z racji niefartu, podłego urodzenia lub nieumiejętności przystawania do obowiązujących reguł.
Sami twórcy też święci nie byli. Nadużywający, szaleni, nieliczący się z normami zachowań, pogardzający mieszczańskim stylem życia. I mimo to – lub przede wszystkim – genialni.
Męczeństwo i zbrodnia
Fin de siècle – co to takiego? Nie tyle styl artystyczny, co stan umysłów. Składały się nań „anarchizm, sceptycyzm, gnuśność i obrzydzenie do życia" (cytuję Francisa Carco, świadka epoki, autora reportaży-wspomnień zatytułowanych „Przyjaciel malarzy"). Tenże Carco uważa, że zaanektowanie Montmartre'u przez artystów było formą „ucieczki z życia". Niepokorni, gnani niepokojem przełomu epok, dezerterowali ze świata mieszczuchów, by zatopić się w „mętnej atmosferze barów, podmiejskich tancbud, domów publicznych i nocnych lokali".