Życie i osobowość Zdzisława Beksińskiego stanowiły zagadkę. Fotograf, rzeźbiarz i malarz o wyjątkowo mrocznej, perwersyjnej wyobraźni, a z drugiej strony człowiek spokojny, małomówny, sprawiający wrażenie nieśmiałego. Życzliwy ludziom, choć nienarzucający się swą życzliwością.
Jego syn Tomasz miał na koncie kongenialne tłumaczenia z angielskiego wielu hitów kina, zwłaszcza przygód Jamesa Bonda, cudownie też czuł abstrakcyjny humor Monty Pythona. A z drugiej strony to nonszalancki egoista, zafascynowany śmiercią, nieustający ku przerażeniu rodziców w próbach samobójczych. Jako 18-latek zamówił klepsydry z własnym nazwiskiem i datą śmierci. Jako prezenter radiowej Trójki miał rzesze fanów, choć jak mówił bardziej niż dla słuchaczy używał radia do komunikacji z samym sobą.
Te dwie osobowości są bohaterami książki Magdaleny Grzebałkowskiej. Ze starannością, dociekliwością i odwagą reporterki udało się jej dotrzeć do ludzi, którzy ich pamiętają, wygrzebać listy, dokumenty, pozostawione zapiski. Żmudna praca, w której widać wyraźnie skomplikowane relacje między ojcem i synem.
Autorka pokazuje dwie bliskie osoby, które przyglądają się sobie z zainteresowaniem i dystansem. Ojca i syna łączyła miłość do horrorów i muzyki. Zdzisław Beksiński nawet w czasach PRL potrafił sprowadzać nowości muzyczne ze świata i jak sugerował, „mógłby jako opłatę za obrazy przyjmować najnowsze płyty".