Tak wcale nie jest. Po ogłoszeniu decyzji, że kandyduję do Senatu z listy PiS, znalazłem w mojej skrzynce internetowej dziesiątki mądrych, pięknych listów. Także od niewątpliwych przedstawicieli inteligencji. Ci ludzie z radością i wdzięcznością wyrażają poparcie dla tego, nazwijmy to tak na wyrost, aktu odwagi. Poza tym jest nas wielu o „całkiem znanych” nazwiskach. Nie stanowimy żadnej drużyny, ale te głosy przecież się upubliczniły. Jarosław Marek Rymkiewicz, Wojciech Kilar czy świetny artysta Janusz Kapusta z Nowego Jorku. Chciałoby się zawołać: zadzwońcie do Włodzimierza Odojewskiego do Monachium, do redakcji „Arcanów” w Krakowie, gdzie odbierze prof. Andrzej Nowak, do Paryża do Andrzeja Dobosza, do prof. Burka spod Warszawy, do Marka Nowakowskiego. Ci ludzie są rozproszeni, ale głos jest wyraźny.
Niemniej większość elit uważa, że w Polsce trwa kataklizm.
To jest podyktowane niechęcią, bywa, że wręcz nienawiścią. Wydaje mi się, że część tych środowisk poczuła się po prostu zagrożona, że mogą zostać zrewidowane ogłoszone wartości i ustalona hierarchia. Cóż to za obawy? Że trzeba będzie coś może oddać? Piękny strój? Atrybuty autorytetu? Może trzeba będzie zejść z wysokich stołków, z czegoś się rozliczyć? I to nawet już nie tyle z przeszłości (to już prawie zbladło, nabrało patyny), ile z fałszywych walorów, na których opiera się swoje aktualne pozycje. Wiele autorytetów, wiele dorobków to są pozory, nienapełnione treścią kostiumy, stelaże wypromowane we wzajemnym okadzaniu się. To często twórcy pustych kształtów, przeflancowanych skądinąd form, korzystający z usług podobnie ukonstytuowanej krytyki i tak głoszący obowiązującą wybitność.
Chce pan być rzecznikiem kontrelity?
Nie jestem hejnalistą. Nie mam cech przywódczych ani takich ambicji. Obstaję tylko przy prostych zasadach, których nie potrafię się wyzbyć. A co zrobiłem jako artysta, jest sprawdzalne. Nie uchylam się od ocen. I ufam, że zachowuję poczucie właściwych proporcji. Wiem, w czym uczestniczyłem, a w czym nie. Ani nie przyjmowałem (bywało odwrotnie, odmawiałem), ani nie oczekuję nagród, splendorów. Nie boję się napiętnowania, opinii artysty, który poszedł na pasku obecnej władzy. Nie lękam się też, że będę osamotniony. Mam coś „złotego”, zdobyłem przez tyle lat coś cennego: obecność i świadectwo bezinteresownej życzliwości wielu ludzi. Na koncertach i w korespondencji. Ludzie obserwują, kto jaki towar w swoim sklepiku wykłada. Ot, bliski fakt – trzy tygodnie temu zwyciężyłem w głosowaniu publiczności w ogólnopolskim plebiscycie Mistrz Mowy Polskiej. Ta nagroda na ogół przypada osobom aktualnie popularnym. Jestem dumny (i blady), że mimo tak słabej obecności medialnej to przy moim nazwisku najwięcej rąk w Polsce zdecydowało się na ten klik, wysyłając esemesy i e-maile.