Rafał A. Ziemkiewicz: Polityka na ostro

Kilkugodzinne przekrzykiwanie się z Niesiołowskim odebrało PiS cały propagandowy efekt, jaki dać jej mogło demonstracyjne pokazanie, iż Platforma zmienia parlament w maszynkę do głosowania – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 24.07.2008 20:23

Dlaczego budynek Sejmu jest okrągły? A widział kto kiedy kwadratowy cyrk? – stare kawały z czasów Peerelu w ostatnich tygodniach znowu zyskują na aktualności. Nie o to chyba chodziło protagonistom sporu, który przybrał tak żenujące formy. Sytuacja najwyraźniej wymknęła się spod kontroli, wzajemna wrogość i furia działaczy głównych partii wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Trudno się temu dziwić, zważywszy od jak dawna PO i PiS tresują swych członków do walki ze sobą nawzajem – walki na wszelkie sposoby i za wszelką cenę.

[srodtytul]Fakt medialny[/srodtytul]

U podstaw sejmowej kompromitacji legła determinacja Platformy, by jeszcze podczas ostatniej sesji Sejmu, przed wakacjami, pozbawić Zbigniewa Ziobrę immunitetu. Formalna przesłanka tej decyzji jest, mówiąc oględnie, wątła. Nie ma wśród prawników zgodności co do tego, czy Ziobro rzeczywiście nie miał prawa poinformować prezesa swej partii – choćby jako członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego – o postępach śledztwa paliwowego. Tym bardziej że, jak wynika z zeznań prokuratora Wojciecha Miłoszewskiego, nie przedstawił on Jarosławowi Kaczyńskiemu żadnych tajnych dokumentów, jedynie swoje notatki.

Jeśli nawet udałoby się Platformie uzyskać tu jakieś orzeczenie potępiające Ziobrę, to dla przeciętnego Polaka, który dla urzędniczych procedur ma szacunek ograniczony, tego rodzaju „przestępstwo” nie jest szczególnie oburzające. Wiarygodność oskarżycieli obniża też fakt, iż jest to kolejna już próba „dobrania się” do Ziobry po raczej żałosnych rewelacjach o niszczeniu laptopa bądź udostępnianiu go narzeczonej. Tylko ktoś bardzo zacietrzewiony może nie zauważać, że mamy do czynienia z typowym „szukaniem paragrafu” na wytypowanego już skazanego.

[wyimek]Tusk umie wymierzyć pod stołem bolesnego kopniaka w kostkę, jednocześnie wyciągając z uśmiechem do przeciwnika rękę. Jego podwładni tego nie potrafią [/wyimek]

W wielkim głuchym telefonie, jakim jest życie publiczne, liczy się jednak stworzenie tzw. faktu medialnego. Wiedzą o tym zarówno politycy PO starający się zawiesić na wakacje nad najpopularniejszym w tej chwili politykiem PiS podejrzenie – jak i zdecydowani nie dopuścić do tego liderzy opozycji. Dlatego aby zrzucić sprawę z porządku obecnego posiedzenia, PiS posunął się do obstrukcji – rzecz zawsze wątpliwa, niemniej w obstrukcji tej opozycja nie złamała regulaminu. Wykorzystała tylko fakt, iż zgodnie z nim w pracach komisji może brać udział każdy zainteresowany poseł, przewodniczący zaś musi zapewnić odpowiednie warunki do odbycia posiedzenia – w przeciwnym razie (a wobec stawienia się ponad setki zainteresowanych warunku tego spełnić w oczywisty sposób nie mógł) posiedzenie przełożyć.

[srodtytul]Kto tu rządzi[/srodtytul]

Przewodniczący Jerzy Budnik najwyraźniej pogodził się z przegraną i przełożył sprawę immunitetu Ziobry na wrzesień. Nie pogodzili się natomiast jego przełożeni. Do zamiaru „dopadnięcia” Ziobry doszła chyba podrażniona ambicja marszałka Bronisława Komorowskiego, który w poprzedniej kadencji sam chętnie korzystał, wraz z całą PO, z obstrukcji i regulaminowych sztuczek z horrendalnym obejściem zasady konstruktywnego wotum nieufności – za pomocą wniosków o odwoływanie z rządu po jednym ministrze – na czele.

Teraz najwyraźniej postanowił pokazać opozycji, kto tu rządzi. Zwołując w środę rano kolejne posiedzenie komisji na najbliższe godziny, nie tylko uniemożliwił Ziobrze przybycie, ale nawet sekretariatowi wymagane regulaminem „skuteczne zawiadomienie” go. Brzemienna w skutki decyzja marszałka oznaczała więc demonstracyjne złamanie przez niego regulaminu w poczuciu, że wobec bezpiecznej anty-PiS-owskiej większości nic mu za to nie grozi.

Nerwy poniosły też posłów PiS. W takiej sytuacji, skoro było już oczywiste, że PO jest zdeterminowana, by złamać obstrukcję wraz z regulaminem, i że większość PO – PSL – SLD i tak przegłosuje wszystko, co będzie chciała, należało wyjść z sali od razu; najpóźniej w chwili pojawienia się i przejęcia obrad przez marszałka Stefana Niesiołowskiego, którego wysłanie przez PO na kluczowy odcinek frontu (czy też może spontaniczne rzucenie się w samo centrum tak miłej jego sercu bijatyki?) było ostatecznym tej determinacji dowodem.

Kilkugodzinne przekrzykiwanie się z Niesiołowskim odebrało opozycji cały propagandowy efekt, jaki dać jej mogło demonstracyjne pokazanie, iż sejmowa większość zmienia parlament w maszynkę do głosowania i nie liczy się w tym nie tylko z dobrym obyczajem, ale nawet z literą prawa. Przebłysk rozsądku zawarty w ostrzeżeniu posłanki Jolanty Szczypińskiej z PiS: „filmują nas”, zignorowali w rozjuszeniu nie tylko szeregowi posłowie, ale także obecny na sali Jarosław Kaczyński.

[srodtytul]Upominanie Dyzia[/srodtytul]

Dlaczego? Myślę, że w tym punkcie nie sposób nie powiązać zachowania prezesa PiS z kolejnym atakiem na prezydenta w wykonaniu Janusza Palikota. Włóżmy między bajki, że Donald Tusk, który potrafił bezwzględnie i skutecznie rozprawić się z Rokitą, Gilowską, Piskorskim, Płażyńskim czy Olechowskim, wobec Palikota jest bezradny jak dzidziuś, a wszystkie partyjne instancje mogą sejmowego niesfornego Dyzia tylko bezsilnie upominać.

Palikot jest ważną częścią starannie przemyślanej medialnej strategii PO. Kontynuuje dzieło, które z tak dobrym dla partii skutkiem rozpoczęli działacze partyjnej młodzieżówki podczas prezydenckiej debaty, kompletnie wybijając Jarosława Kaczyńskiego z rytmu pokrzykiwaniem, tupaniem i obelgami. Od tego czasu – jeśli ktoś nie wiedział tego wcześniej – jest rzeczą oczywistą, że Kaczyńscy, którzy życie spędzili w gabinetach i na inteligenckich pogwarkach, są całkowicie bezradni wobec chamstwa. Prosty, prymitywny bluzg wyprowadza ich z równowagi, a już zwłaszcza gdy atakowany jest brat.

Palikot ma więc za zadanie utrzymywać ich w stanie wzburzenia, albowiem nic nie jest dla pijaru PO lepsze niż obecność w dziennikach obrażonych i niepotrafiących tego ukryć Kaczyńskich.

Polityka jest zajęciem dla graczy cynicznych i brutalnych, i trudno się na taki sposób jej prowadzenia oburzać. Problem Donalda Tuska polega na tym, że jego podwładnym daleko do mistrzostwa obecnego premiera, który potrafi wymierzyć pod stołem bolesnego kopniaka w kostkę, jednocześnie wyciągając z uśmiechem do przeciwnika rękę. Niesiołowski, Palikot, Sikorski czy – jak pokazała sejmowa draka o immunitet Ziobry – Komorowski nie potrafią podpuszczać przeciwników w równie zimny sposób, podniecają się przy tym sami.

Za ich sprawą tak skuteczny w ostatnich wyborach obraz PO jako partii znoszącej z ewangeliczną cierpliwością wyskoki Kaczyńskich zastąpił dziś wizerunek Platformy uczestniczącej z równą zajadłością w żenującej dla przeciętnego Polaka i dezawuującej obie strony nawalance.

[srodtytul]Śmieszni liderzy[/srodtytul]

Brutalizacja polskiej polityki jest kwestią świadomego wyboru podjętego przez obie partie. PiS instynktownie skłania się ku prostej wizji świata, którym rządzą oligarchowie, mafia i agenci obcych mocarstw, a co za tym idzie – ku językowi skierowanej przeciwko nim rewolucji. Ma to pewien sens, zważywszy że nastroje Polaków stale wahają się między potrzebą radykalizmu a potrzebą stabilności, i można się spodziewać, zwłaszcza w obliczu kryzysu gospodarczego, że za pewien czas wyborców zirytuje ugrzecznienie Tuska, podobnie jak niegdyś znudziła im się miękkość Buzka, a zaimponowała brutalność Millera.

Tylko że Platforma z kolei, oparłszy całą polityczną strategię na sporze wizerunkowym, stopniowo traci wizerunek partii ugrzecznionej. Im bardziej rozczarowuje wyborców niezdolnością realizacji obietnic, tym bardziej musi demonizować alternatywę dla swoich rządów, a to znaczy, że zmuszona jest coraz bardziej brutalizować swe ataki na PiS. Po żadnej ze stron nie należy się więc spodziewać uspokojenia, a jeśli nawet, to nie na długo.

Skutkiem tego starcia radykalizmów jest stopniowe przekraczanie bariery, poza którą polska polityka – z całym tym teatrem obelg, oskarżeń i efektownych gestów – staje się po prostu groteskowa. Awantura na posiedzeniu komisji regulaminowej znacznie większą liczbę Polaków rozśmieszyła, choć tym rodzajem śmiechu, który nie niesie ze sobą radości, niż oburzyła. Tylko że co jak co, ale własną śmieszność polityczni liderzy zauważają najtrudniej, a na dworach, którymi się otoczyli, trudno o kogoś, kto miałby śmiałość ich o tym poinformować.

Dlaczego budynek Sejmu jest okrągły? A widział kto kiedy kwadratowy cyrk? – stare kawały z czasów Peerelu w ostatnich tygodniach znowu zyskują na aktualności. Nie o to chyba chodziło protagonistom sporu, który przybrał tak żenujące formy. Sytuacja najwyraźniej wymknęła się spod kontroli, wzajemna wrogość i furia działaczy głównych partii wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Trudno się temu dziwić, zważywszy od jak dawna PO i PiS tresują swych członków do walki ze sobą nawzajem – walki na wszelkie sposoby i za wszelką cenę.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Pani minister, las się pali
Publicystyka
Jan Parys: Imperializm Rosji to nie czołgi i rakiety, lecz mentalność Rosjan
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Imperialna buta Siergieja Ławrowa w ONZ
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Hezbollah bez liderów, Bliski Wschód bez jasnej przyszłości
Publicystyka
Michał Gulczyński: Kiedy nierówność działa na niekorzyść mężczyzn, Unia Europejska nie widzi problemu