Panie i Panowie! Kochani Murzyni! – tak rozpoczął swoje przemówienie w czasie międzypaństwowej wizyty w Liberii prezydent RFN Heinrich Luebke. I tylko tyle – plus garść innych gaf, z których Luebke słynął – zapamiętali Niemcy z jego dziesięcioletniego urzędowania. A urzędował stosunkowo niedawno, bo w latach 1959 – 1969.
[srodtytul]Układ kolizyjny[/srodtytul]
Ten przypadek oczywiście brzmi jak argument przeciw systemowi prezydenckiemu i za tym, aby i u nas wzmocnić władzę premiera kosztem uprawnień głowy państwa. Taki rzeczywiście jest model niemiecki. W świadomości przeciętnego Niemca funkcjonuje obraz Adenauera, Erharda, wreszcie Bismarcka, a nie jakiegoś Luebkego, Scheela czy Carstensa.
Ale i to w Niemczech się zmienia. Obecny prezydent Horst Koehler kilkakrotnie wspominał o potrzebie dyskusji nad wprowadzeniem w Niemczech powszechnych wyborów prezydenckich. Częściej niż jego poprzednicy korzystał też ze swoistego prawa weta, czyli odmowy złożenia podpisu pod ustawą. O bezpośrednim wyborze dyskutuje się także w innym kraju, w którym prezydent jest wyłaniany przez parlament. Mowa tu o Włoszech.
Z pewnością te głosy będą się nasilały, a nie słabły. Taki jest trend w całym świecie. Widowiskowe i pobudzające emocje bezpośrednie wybory prezydenckie stają się osią współczesnej demokracji. Dużo silniej niż wybory parlamentarne.