Redaktor Kolenda-Zaleska własną piersią broni prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska. Dostaje się też sączącym nienawiść "prawicowym" mediom.
Szlag człowieka trafia, gdy ciągle słyszy tę sama mantrę - o salonie, elitach i nie wiadomo czym, i to od ludzi, którzy stali się "zbrojnym narzędziem" opozycyjnej partii. Przypadek "Gazety Polskiej" nadaje się już tylko do muzeum karykatury dziennikarstwa. Teraz z kolei te same media - w tym nie tylko królująca w podlizywaniu się "Gazeta Polska", ale i komentatorzy "Rzeczpospolitej" - uważają za punkt honoru atakowanie i premiera, i prezydenta. Za wszystko, a głównie za to, że są. Wajcha się odwróciła. Każda wpadka Komorowskiego wałkowana jest do potęgi. Premiera też można mieszać z błotem. No tak, ale teraz to już nie jest "przemysł pogardy", o nie. Teraz obowiązują standardy wolności słowa. Możecie sobie krytykować do woli, mnie to nie przeszkadza, bo jak oni chcieli władzy, to mają i władzę, i krytykę. Ale jesteście odpowiedzialni za "przemysł pogardy", także względem nas. I tę nienawiść sączycie ludziom. Wy możecie wszystko. Wam wolno i krytykować, i głaskać. Nam nie wolno niczego. Bo albo jesteśmy propagandzistami albo podżegamy do nienawiści. A nie mogłoby być po prostu normalnie? Każdy ma różne zdania, i już. Potraficie tak?
Czy potrafimy być tak delikatni jak redaktor Kolenda-Zaleska? Pewnie nie. Wyboista przed nami droga, by dołączyć do ikon „niezależnego” polskiego dziennikarstwa: Stefana Bratkowskiego, Adama Michnika, Tomasza Lisa czy Moniki Olejnik. Pewnie znów wyjdziemy na podżegaczy i budowniczych pogardy, ale przypomniało nam się jak red. Kolenda-Zaleska próbowała udowodnić tezę, że PiS to narodziny faszyzmu. Jak widać, pamięć niektórych dziennikarzy bywa „wybiórcza”.? Najpiękniejsze zdanie w tekście KKZ brzmi "Nam nie wolno niczego". W kontekście kolejnych prób wrzucania opozycji do worków z napisami "faszyści" (bo pochodnie) i "wariaci" (bo chcą poznać prawdę o Smoleńsku) to naprawdę zabawna wypowiedź.