Z czasów rządów Donalda Tuska będą zapamiętane trzy główne wydarzenia: katastrofa smoleńska, zatuszowanie afery hazardowej oraz to, że w dniu Święta Niepodległości Niemcy bili Polaków – taki komunikat na temat zajść 11 listopada ogłosił w sobotę Jarosław Kaczyński. Zwołana w nietypowym dlań terminie konferencja prasowa zmieniła debatę na temat piątkowych awantur.
Do jej czasu PiS nie łączono z awanturami wywołanymi przez chuliganów, którzy dołączyli do Marszu Niepodległości. I słusznie, bo jego członkowie ani nie organizowali marszu, ani nie byli widocznymi uczestnikami.
Sytuacja zmieniła się po konferencji. W niedzielnych programach publicystycznych i komentarzach w roli winnych zamieszek zaczęli być obsadzani politycy PiS, którzy bardzo chętnie weszli w konwencję obrony Polaków "bitych przez Niemców", choć wiąże się to z wizerunkowym grillowaniem całej partii.
Ale to, co się wydarzyło, nie jest przejawem medialnej nieudolności czy odruchowym wyrazem fobii antyniemieckiej lidera PiS. Między PiS a Solidarną Polską – klubem sejmowym ziobrystów – zaczął się bowiem ostry bój o prawicowość. Ziobro widzi PiS zepchnięte w stronę centrum. Kaczyński wie, że jego najbardziej zmotywowani wyborcy to ludzie o zdecydowanie prawicowych poglądach. Stąd nie chce ich oddać Ziobrze.
Spór momentami wygląda groteskowo – np. w opisanej przez "Rz" kłótni, kto na sali plenarnej Sejmu ma siedzieć z prawej strony. W istocie jest to walka o przywództwo na prawicy, a może nawet o obecność w polityce.