Tu nie chodzi o samego Asada, ale o to, jak będą wyglądały stosunki międzynarodowe w przyszłości. Putin nie wierzy, że Obama rzeczywiście chce interweniować w Syrii z powodów humanitarnych. Uważa, że tak naprawdę Amerykanom chodzi o zmianę reżimu na taki, który byłby im przyjazny. Putin uważa, że Rosja popełniła kardynalny błąd, zgadzając się w Radzie Bezpieczeństwa na taką interwencję w Libii, i nie chce tego błędu powtórzyć.
Bo zależy jej na utrzymaniu poprzez reżim Asada wpływów na Bliskim Wschodzie?
Jakkolwiek nieprawdopodobnie to by brzmiało, Putin obawia się precedensu, który później mógłby zostać wykorzystany do obalenia autorytarnych reżimów na obszarze byłego ZSRR i nawet w samej Rosji. Ale jest też inny argument. Kreml uważa, że na Bliskim Wschodzie możliwe są tylko dwa typy reżimów: laickich autokratów i ekstremistów religijnych. I, twierdzą Rosjanie, amerykańska interwencja w Iraku, Libii, ale także Afganistanie – doprowadziła do przejęcia władzy właśnie przez islamistów. A to powoduje ogromne problemy dla wszystkich, przede wszystkim dla Rosji, gdzie mieszka 20 milionów muzułmanów, i która musi prowadzić wojnę z tzw. kalifatem kaukaskim.
Ale czy strategia blokowania przez Kreml wszelkich decyzji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie prowadzi do marginalizacji jednej z ostatnich instytucji, która daje Rosji status supermocarstwa?
Rosjanie zdają sobie sprawę z takiego ryzyka. Ale uważają, że to i tak lepsze niż układ, w którym Rada Bezpieczeństwa sankcjonuje zmiany reżimów, które są nieprzychylne Stanom Zjednoczonym.
Miedwiediew, gdy był prezydentem Rosji, znalazł wspólny język z Barackiem Obamą. Obaj zbudowali pragmatyczne stosunki i sporo osiągnęli