Wyczuwa się u nich też zdziwienie i niepokój, wynikające z ogólnie panującego wrażenia, że wracają czasy Zimnej Wojny (chodzi oczywiście o narastający konflikt Zachodu z putinowską Rosją).
A rzeczywiście jest się czemu dziwić, ponieważ niemalże w całej Europie dochodzi do radykalizacji poglądów i zaostrzenia tonu w debatach politycznych. Z perspektywy Niemiec na przykład trudno pojąć, dlaczego nowy polski rząd nie rozumie, iż przez swój euro-sceptycyzm automatycznie wpycha się w ręce Władimira Putina. Bulwersuje redukcjonizm historyczny, który stał się chorobą naszych czasów. Przykład? Modne na prawicy (nie tylko polskiej) porównywanie biurokratycznego Lewiatana z Brukseli do potwora stworzonego przez sowiecką centralizację władzy. To nie tylko absurd, ale również porażająca ignorancja. Jakby kilkadziesiąt milionów ludzi – ofiar komunistycznych zbrodni miało się nie liczyć…
Naprzeciw nie znająca granic hipokryzja Zachodu… Z jednej strony Zachód musi dojść jakoś do ładu z Rosją, Turcją i Arabią Saudyjską, gdyż trudno jest mu zrezygnować z miliardowych kontraktów, z drugiej permanentnie krytykuje te kraje z powodu łamania praw człowieka. Do tego nakręcająca się w swoim radykalizmie lewica i prawica, co nie dotyczy tylko Europy – wystarczy rzucić okiem na przedwyborcze werbalne walki kandydatów na prezydenta USA.
Wydaje się jednak, że tak naprawdę nie boimy się przecież nadchodzących zmian w naszych społeczeństwach. Zmian socjalnych, politycznych czy technologicznych. Wiemy przecież, że nie jesteśmy tylko i wyłącznie świadkami narodzin XXI wieku – odpowiadamy również za to, jaki on będzie.
A mimo wszystko można wyczuć jakiś kolektywny niepokój. Czyżby nasza intuicja wiedziała coś więcej, niż najcenniejsi eksperci i prorocy?