Łukasz Gadzała: Jak to na wojence ładnie...

Rząd PiS niewłaściwie identyfikuje największe zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju. Te bowiem nie czają się poza naszymi granicami, lecz dojrzewają wewnątrz kraju - pisze publicysta.

Publikacja: 14.11.2021 21:00

„Im lepiej będziemy potrafili rozwiązywać konflikty i łagodzić  napięcia, tym bezpieczniejsze będą g

„Im lepiej będziemy potrafili rozwiązywać konflikty i łagodzić napięcia, tym bezpieczniejsze będą granice naszego państwa”

Foto: PAP

Chodzi o to, by wobec zewnętrznych zagrożeń wielokrotnie zwiększyć siły naszej armii, a nowa ustawa o obronie ojczyzny stwarza ku temu podstawy” – w ten sposób Jarosław Kaczyński zaprezentował projekt ustawy o obronie ojczyzny, która przewiduje zwiększenie liczebności armii nawet do 250 tys. żołnierzy. O reformach wojska Kaczyński mówił już od jakiegoś czasu, zresztą pomysł ten nie jest zawieszony w próżni. W środowisku skupionym wokół popularyzatora geopolityki Jacka Bartosiaka powstała niedawno koncepcja Armii Nowego Wzoru, wedle której wojsko miałoby być mniej liczne, za to lepiej przystosowane do wyzwań współczesnego pola walki. Kaczyński wprost odrzucił ten pomysł, ale zarówno on, jak i autorzy Armii Nowego Wzoru myślą w duchu znanej maksymy, która ostatnio znalazła się w retoryce prezesa PiS: chcesz pokoju, szykuj się do wojny.

Wzmożenie militarystyczne

W polskiej polityce dźwięk werbli wojennych nie jest niczym nowym, a usłyszeć można go praktycznie ze wszystkich stron sceny politycznej. Od lat receptą zdecydowanej większości polskich polityków, dziennikarzy i ekspertów na zapewnienie Polsce bezpieczeństwa jest coraz więcej wojska i więcej baz – tylko wtedy będziemy bezpieczni.

O autorze

Łukasz Gadzała

Autor jest redaktorem portalu EURACTIV.pl. Zajmuje się analizą polityki mocarstw i teoriami stosunków międzynarodowych, a także amerykańską polityką wewnętrzną i zagraniczną

Ziarno pada na podatny grunt, ponieważ w Polsce powszechna jest niechęć do innych państw – przede wszystkim do Rosji, podszyta historycznie motywowanymi lękami, a nieraz i fobiami. Kiedy Kaczyński mówi o potrzebie rozbudowy armii i roztacza aurę zagrożenia, świadomie gra na lękach i obawach dużej części społeczeństwa. Nawet wiele osób, które nie akceptują metod prezesa PiS w polityce krajowej, przyznaje, że jego ocena sytuacji międzynarodowej jest prawidłowa. Ten sposób myślenia od lat udziela się też wielu politykom i ekspertom od spraw zagranicznych, którzy nerwowo wyczekują, że na Wschodzie coś się wydarzy. Spekulacje wojenne pojawiają się też, ilekroć niedaleko granicy z Polską odbywają się rosyjskie ćwiczenia wojskowe albo przy okazji kolejnych doniesień medialnych o możliwym wchłonięciu Białorusi przez Moskwę. Niektórzy idą jeszcze dalej – wspomniany Jacek Bartosiak razem z Piotrem Zychowiczem wydali właśnie książkę pod złowieszczym tytułem „Nadchodzi III wojna światowa”. Już na samym wstępie możemy się tam dowiedzieć, że wojna trwa w zasadzie cały czas.

Jednak całe to wzmożenie militarystyczne jest niebezpieczne z dwóch zasadniczych powodów. Przede wszystkim rząd PiS oraz wspomniani eksperci zajmujący się geopolityką niewłaściwie identyfikują największe zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju. Te bowiem nie czają się poza naszymi granicami, lecz dojrzewają wewnątrz kraju. Dużo większym zagrożeniem niż imperializm rosyjski albo uchodźcy z Białorusi jest dziś dla nas postępujący polityczny i gospodarczy rozkład państwa, który przyczynia się do ograniczenia naszego pola manewru na arenie międzynarodowej i katapultuje nas na peryferia integracji europejskiej. Zagrożenia zewnętrzne należy oczywiście nieustannie monitorować i w miarę możliwości im zapobiegać. Z punktu widzenia bezpieczeństwa i długofalowego dobrobytu państwa bledną one jednak obecnie przy metodycznym niszczeniu instytucji państwa, a także postępującym rozkładzie coraz mniej wydolnej gospodarki.

Poza tym, myślenie o bezpieczeństwie państwa jest w Polsce beznadziejnie jednowymiarowe i nieustannie sprowadzane wyłącznie do aspektów militarnych. Tymczasem Polska, jako państwo członkowskie UE i NATO, mające dość ograniczone atuty wojskowe, powinna próbować zapewnić sobie bezpieczeństwo w pierwszym rzędzie na płaszczyźnie politycznej. Z racji ogromnej i trwałej przewagi armii rosyjskiej nad naszymi siłami zbrojnymi lepiej nie doprowadzać do stanu, w którym bylibyśmy zmuszeni przekonać się, czy gwarancje natowskie rzeczywiście działają. Dlatego, choć powinniśmy utrzymywać i modernizować siły zbrojne, to na straży bezpieczeństwa Polski powinien stać przede wszystkim minister spraw zagranicznych, a nie minister obrony narodowej.

Po pierwsze: nie szkodzić

„Ostatnio zaświtała mi w głowie heretycka myśl: a jeśli polityka zagraniczna nie jest aż tak istotna, jak twierdzą zajmujący się nią eksperci? A jeśli dużo większe znaczenie niż to, co przywódcy robią na arenie międzynarodowej, ma polityka wewnętrzna?” – tak pisze w jednym z esejów na łamach „Foreign Policy” Stephen Walt, jeden z najwybitniejszych teoretyków realizmu politycznego i wieloletni komentator amerykańskiej polityki zagranicznej. Walt poczynił tę uwagę w kontekście polityki amerykańskiej, ale czy w naszym przypadku sprawa ma się inaczej?

Kiedy prowadzimy odpowiedzialną politykę wewnętrzną, wzmacniamy potencjał naszego państwa, który następnie możemy wykorzystać na arenie międzynarodowej. Kiedy ta polityka jest szkodliwa, państwo staje się dysfunkcyjne, bezpieczeństwo jest zagrożone i pogłębia się rozziew między nami a naszym międzynarodowym otoczeniem. Tak się fatalnie składa, że polskie władze poświęcają ostatnie lata głównie na działania szkodliwe. Partia rządząca systematycznie celowo przejmuje kontrolę nad sądami i trybunałami, depcząc przy tym zapisy, na które zgodziliśmy się, przystępując do Unii Europejskiej. To skazuje nas na konflikt z Brukselą, z którego w żadnym scenariuszu nie możemy wyjść zwycięsko.

Na płaszczyźnie gospodarczej jest jeszcze gorzej. Prowadzona w ostatnich latach polityka gospodarcza jest oparta na niepohamowanym rozdawnictwie i kreatywnej księgowości, która jedynie tymczasowo pozwala ukryć coraz większą niewydolność finansów publicznych. Rządzący traktują gospodarkę jak prywatny folwark. Do tego wprost okazują pogardę wobec przedsiębiorców i to na nich nakładają coraz bardziej dotkliwy obowiązek finansowania programów socjalnych, którymi partia kupuje kolejne głosy. Działania te skutecznie niszczą podstawy gospodarki: ludzi, którzy tę gospodarkę tworzą, oraz zaufanie społeczne. W takich warunkach nie może być mowy o rozwoju innowacyjności i kreatywności, co z kolei będzie przyczyniało się do spadku naszej konkurencyjności na światowych rynkach. Dzięki temu jeszcze długo będziemy utrzymywali się na peryferiach, z których podobno PiS tak bardzo chce nas wyrwać.

I tak jest niemal w każdym, coraz bardziej centralnie sterowanym aspekcie polityki krajowej. Instytucje zaufania publicznego – Sejm, urząd prezydenta, sądy i trybunały – które z wielkim mozołem budowano przez ponad dwie dekady po 1989 r., są systematycznie niszczone bądź neutralizowane. Partyjna propaganda i dezinformacja (dużo bardziej szkodliwa niż ta zza wschodniej granicy) regularnie wprowadza obywateli w błąd i w dużej mierze przyczynia się do pogłębiania konfliktów społecznych oraz osłabiania zaufania do instytucji, których prawidłowe działanie jest kluczem do istnienia stabilnego i odpowiedzialnego państwa.

Czytaj więcej

Błaszczaka reforma wojska. Co jest w Ustawie o obronie Ojczyzny

Wszystkie te czynniki w oczywisty sposób muszą negatywnie wpływać na bezpieczeństwo i pozycję polityczną Polski w Europie. Sytuacja jest tak zła, że nawet Jacek Czaputowicz w niedawnym wywiadzie dla magazynu „Plus Minus” („Polexitu nie będzie”, „Rzeczpospolita”, 16–17 października) potwierdził to, co wszyscy wiedzą od dawna: nikt za granicą nie lubi polskiego rządu. Skoro tak, to wszelkie wyzwania na arenie międzynarodowej urastają do rangi starcia z „innymi”, którzy dybią na naszą suwerenność, toczą przeciw nam „wojny hybrydowe” i „są gotowi rozpętać III wojnę światową”. W tej sytuacji nie może dziwić, że władza, która stopniowo pozbawia się argumentów politycznych, coraz bardziej ochoczo sięga po hasła wojenne.

Prawda jest jednak brutalna: gdyby nie szkodliwa od lat polityka wewnętrzna, która prowadzi do osamotnienia Polski na arenie międzynarodowej, moglibyśmy podchodzić do problemów i wyzwań zewnętrznych tak, jak czynią to inne państwa w naszym kręgu kulturowym – za pomocą dialogu, kompromisu, a często również twardych negocjacji. Innymi słowy, środkami politycznymi, a nie okrzykiem bojowym.

Po drugie: myśleć nieszablonowo

Mamy to szczęście, że mimo licznych zawirowań na arenie międzynarodowej nadal możemy myśleć o naszym bezpieczeństwie przede wszystkim właśnie w kategoriach politycznych. Cały czas jesteśmy częścią UE i NATO, a więc dwóch najtrwalszych i relatywnie najpewniejszych sojuszy we współczesnej historii świata. Obecność w tych gremiach to – przy wszystkich ich problemach – nadal swoista podwójna polisa ubezpieczeniowa, która odstrasza potencjalnych agresorów. Unia Europejska to nie tylko fundusze, ale i możliwość rozwoju gospodarczego w relatywnie bezpiecznym środowisku, gdzie spory rozwiązuje się na drodze dyplomatycznej lub sądowej, a nie militarnej. W dodatku od dobrobytu Polski i stabilności naszej części Europy w pewnej mierze zależy kondycja gospodarcza Niemiec i Francji, co sprawia, że nasze bezpieczeństwo leży również w interesie największych państw unijnych.

Jeżeli jednak ktoś ma wątpliwości, na ile UE jest instytucją zapewniającą bezpieczeństwo, wystarczy posłuchać byłego prezydenta Finlandii Sauliego Niinistö, który w 2015 r. mówił tak: „Finlandia nie jest i nie chce być postrzegana jako kraj frontowy. Nasza granica z Rosją jest dłuższa niż długość granicy wszystkich pozostałych członków UE razem wziętych. To zrozumiałe, że jednym z naszych elementów bezpieczeństwa jest, by utrzymać dobre relacje z Rosją. Nawet gdy potępiamy ją za politykę wobec Ukrainy”. Warto podkreślić, że słowa te padają z ust przedstawiciela państwa, które ma długą historię zależności od Moskwy. Od dawna potrafi jednak prowadzić wobec niej politykę opartą na pragmatycznych zabiegach dyplomatycznych, a nie werbalnym wzmożeniu militarnym.

Myślenie o bezpieczeństwie państwa jest w Polsce beznadziejnie jednowymiarowe i nieustannie sprowadzane wyłącznie do aspektów militarnych

Z racji położenia w Europie bezpieczeństwo Polski – podobnie jak w przypadku Finlandii – zależy dziś w głównej mierze od umiejętności załatwiania interesów na płaszczyźnie dyplomatycznej. Im lepiej będziemy potrafili rozwiązywać konflikty i łagodzić napięcia, tym bezpieczniejsze będą granice naszego państwa. Czy w repertuarze polskiej polityki zagranicznej nie powinny wobec tego znaleźć się umiejętność dialogu, nawet z zaprzysięgłymi rywalami, oraz skłonność do kompromisu, a więc zabiegi dawno już wykreślone z instrumentarium naszej polityki wobec Wschodu, a ostatnio również wobec Zachodu? Czy Polska, na miarę swoich możliwości, nie powinna aby odgrywać roli regionalnego stabilizatora, który bez fanfar, tromtadracji i rozgłosu potrafi rozmawiać ze wszystkimi państwami w sąsiedztwie i wychodzić z oryginalnymi pomysłami pokojowego rozwiązywania palących problemów, np. konfliktu na Ukrainie czy sytuacji na granicy z Białorusią?

Przecież to właśnie w ten sposób prowadzona polityka daje jakiekolwiek szanse na poprawę relacji z państwami, które uważamy za największe zagrożenie – Rosją i Białorusią. Nie jest to droga ani prosta, ani łatwa. Nie należy mieć też złudzeń, że państwa te od razu wyjdą nam naprzeciw, gotowe do rozmowy. Ale oprócz tego mamy dwie inne możliwości: mniej lub bardziej świadomie zmierzać do konfrontacji siłowej albo nic nie zmieniać i nadal czuć się wiecznie pokrzywdzoną ofiarą geografii, która żyje w strachu przed zagrożeniem ze Wschodu i nie dostrzega, że sama robi sobie największą krzywdę.

Krótko mówiąc, największe zagrożenia dla Polski wymagają dziś skomplikowanych i nieoczywistych rozwiązań, a nie zakupu za ciężkie miliardy kolejnych czołgów i armat. Będziemy mogli to dostrzec pod warunkiem, że w myśleniu o bezpieczeństwie państwa wyjdziemy w końcu poza krąg fobii, stereotypów i utartych schematów. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że do tego czasu ciągoty militarystyczne nie zepchną na absolutny margines zdrowego rozsądku i odpowiedzialnego myślenia propaństwowego.

Chodzi o to, by wobec zewnętrznych zagrożeń wielokrotnie zwiększyć siły naszej armii, a nowa ustawa o obronie ojczyzny stwarza ku temu podstawy” – w ten sposób Jarosław Kaczyński zaprezentował projekt ustawy o obronie ojczyzny, która przewiduje zwiększenie liczebności armii nawet do 250 tys. żołnierzy. O reformach wojska Kaczyński mówił już od jakiegoś czasu, zresztą pomysł ten nie jest zawieszony w próżni. W środowisku skupionym wokół popularyzatora geopolityki Jacka Bartosiaka powstała niedawno koncepcja Armii Nowego Wzoru, wedle której wojsko miałoby być mniej liczne, za to lepiej przystosowane do wyzwań współczesnego pola walki. Kaczyński wprost odrzucił ten pomysł, ale zarówno on, jak i autorzy Armii Nowego Wzoru myślą w duchu znanej maksymy, która ostatnio znalazła się w retoryce prezesa PiS: chcesz pokoju, szykuj się do wojny.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem