To zbieg okoliczności, ale we wtorek w odstępie zaledwie kilkunastu minut w sądach w Waszyngtonie i Nowym Jorku zapadły wyroki, które bardzo osłabiają linię obrony amerykańskiego prezydenta.
Michael Cohen, przez dziesięć lat osobisty prawnik Donald Trumpa, który zapewniał, że „jest gotów oddać życie” za miliardera, zdecydował się zdradzić swojego mocodawcę. Aby uniknąć kary 65 lat więzienia, przyznał, że w 2016 r. na dwa miesiące przed wyborami z polecenia Trumpa przekazał 130 i 150 tys. dolarów modelce Karen MacDougal i byłej aktorce porno Stormy Daniels za dyskrecję w sprawie romansów, jakie miały z obecnym prezydentem.
Takie tajne przelewy – które, gdyby zostały ujawnione w czasie kampanii, miałyby wpływ na wynik wyborów – są bardzo poważnym złamaniem amerykańskiego prawa. A jak pokazują nagrania, które zaprezentował Cohen, Trump doskonale o nich wiedział.
Sukces prokuratora
Mniej więcej w tym samym momencie ława przysięgłych w Waszyngtonie uznała byłego szefa sztabu wyborczego Trumpa Paula Manaforta za winnego w ośmiu przypadkach defraudacji funduszy i oszustw podatkowych, w szczególności gdy współpracował z prorosyjskim prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem.
Mowa o człowieku, bez którego Trump zapewne nie otrzymałby nominacji Partii Republikańskiej. I choć wtorkowy wyrok nie dotyczy bezpośrednio możliwych powiązań Trumpa z Kremlem, to stanowi pierwszy poważny sukces prowadzącego śledztwo w tej sprawie specjalnego prokuratora Roberta Muellera. Zagrożony pozostaniem w więzieniu do końca swoich dni 69-letni Manafort też może zacząć sypać. A przecież uczestniczył on w spotkaniach wysłanników Kremla z zięciem prezydenta Jaredem Kushnerem w sprawie „haków” na Hillary Clinton.