Spór rysuje się w sprawie tego, kto ma rządzić w Gazie. W pierwszej fazie planu Trumpa mają nią zarządzać „technokratyczni, apolityczni” Palestyńczycy, nadzorowani przez międzynarodowy „Zarząd Pokoju” z Trumpem na czele. Poza prezydentem USA wymieniony został tylko były brytyjski premier Tony Blair (słabość tej kandydatury polega na tym, że był zaangażowany w projekt „bliskowschodniej riwiery”).
W dalszej fazie plan przewiduje przekazanie władzy nad Gazą Autonomii Palestyńskiej. Ma się ona wcześniej zreformować, przewiduje plan Trumpa. Netanjahu nie wierzy jednak w żadną reformę Autonomii Palestyńskiej. Mówił o tym w piątek na forum ONZ, przedstawiając ją jako podobną do Hamasu, jako „nietolerancyjnych fanatyków”, którzy „płacą za zabijanie Żydów”. To Autonomię Palestyńską, zarządzającą częścią Zachodniego Brzegu Jordanu, Netanjahu miał na myśli, strasząc Amerykanów wizją państwa Al-Kaidy oddalonego milę od Nowego Jorku.
Autonomia Palestyńska wydała w nocy oświadczenie, że „z zadowoleniem przyjmuje szczere i zdecydowane wysiłki prezydenta Donalda Trumpa”. Szczególnie zadowolona jest z przedstawienia w planie „drogi ku niepodległemu i suwerennemu państwu palestyńskiemu”, w którym, jej zdaniem, ma być też wschodnia Jerozolima. O tym projekt Trumpa jednak nie wspomina. Dla Netanjahu to nie do wyobrażenia, on mówi o „Jerozolimie, niepodzielnej wiecznej stolicy narodu żydowskiego”.
Pojawia się też pytanie, kim mają być ci zarządzający Gazą apolityczni Palestyńczycy. Szukano ich już wcześniej, bez skutku. Może teraz to się uda? Sytuacja jest bowiem wyjątkowa. Trzeba przyznać, że Trumpowi udało się skupić wokół planu czołowe państwa arabskie i muzułmańskie, które nieczęsto występują razem. Z jednej strony Katar i Turcja, z drugiej rywalizujące z nimi i między sobą Arabia Saudyjska oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie, plus najludniejsze kraje muzułmańskie Indonezja i Pakistan. Wszystkie zapowiedziały współpracę z USA w celu wprowadzenia planu w życie i „zapewnienia pokoju, bezpieczeństwa i stabilizacji” mieszkańcom regionu.
Czy z wyjątkowej sytuacji wynika, że „historyczny dzień dla pokoju” już nastał, jak ogłosił prezydent Stanów Zjednoczonych? To nie jest niestety pewne.