Chciałem tylko znajomym zakonnicom (Włoszka i Niemka z Brazylii plus dzika Ślązaczka) pokazać, co to polska kuchnia. Ach, jaka to była piękna katastrofa! Jest taki uroczy szmonces o tym, jak to ubogi Żyd postanowił przyrządzić sobie specjał z menu bogaczy. "Tuzin jaj? Czy oni powariowali, wystarczą dwa. Śmietana? Aj, aj, a mleko nie może być? Kilo cukru? A kto ma cukier?". I redukuje dalej, a w rezultacie dostaje zakalec i nadziwić się nie może, że bogaci ludzie obrzydlistwa jedzą.
Ja masło zastąpiłem margaryną, o kwaśnej śmietanie tam nie słyszano, a zamiast kakao wzięliśmy wyrób ledwie kakaopodobny. W efekcie wyszedł mazurek przypominający w smaku cały ten szajs sprzedawany w sklepach. Żeby państwu tego oszczędzić, podaję przepis będący w mojej rodzinie od pokoleń. Tak łatwy w wykonaniu, że sam piekę.
Kostkę margaryny dokładnie posiekać z pół kilograma mąki. W garnuszku mieszamy 2 żółtka, 4 łyżki kwaśnej śmietany, łyżeczkę proszku do pieczenia, tyleż samo cukru i szczyptę soli. Wylewamy to na posiekaną margarynę i mąkę, ciasto zagniatamy i pieczemy na płaskiej blasze. Piekę na oko, żeby nie przypalić.
OK, mamy kruche ciasto, teraz czas na polewę. 2 szklanki cukru, pół szklanki mleka i pół kostki masła gotujemy w rondelku na małym gazie. Gdy zgęstnieje (mnie wychodzi kwadrans gotowania najmniej), dodajemy dwie łyżki kakao, można dosypać troszkę rozpuszczalnej kawy. Gotujemy chwilę i voila, wylewamy na ciasto. Zapewne jest zbyt rzadkie, ale spoko, zgęstnieje, jak wystygnie. A na to rzucam wszystkie bakalie, jakie były na bazarze. W wersji rustykalnej: czyli dużo i kolorowo. Gotowe.
A za rok podam przepis na kapitalną ruską paschę. Jej w Ugandzie nie próbowałem przyrządzać.