Nie wiem, jakimi emocjami kierował się do tej pory rozsądny i zazwyczaj przekonujący Waldemar Kuczyński, gdy w artykule dotyczącym wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Moskwie o obecnym prezydencie napisał „nadęty i ponury dziwak”, a o generale Wojciechu Jaruzelskim „prezydent przełomu, majestat narodu od kilkudziesięciu lat, cieszący się sympatią i uznaniem przynajmniej połowy narodu”.
[srodtytul]Niekomfortowa sytuacja[/srodtytul]
Pisząc tę polemikę, też kieruję się emocjami, tym bardziej że jestem świeżo po wizycie w Wilnie, gdzie widziałem, z jaką powagą, ale i uczuciem litewscy politycy oddawali cześć swojemu prezydentowi. A myślę, że tak naprawdę i przede wszystkim najwyższemu urzędowi państwa, który poprzedzała asysta litewskiego sztandaru, symbolu najwyższych wartości państwowych.
Od razu chciałbym odrzucić zarzut, że wezbrała we mnie „antyjaruzelska adrenalina”. Zacznijmy więc od zwyczajnych, racjonalnych argumentów. W chwili obecnej przeciw gen. Jaruzelskiemu toczy się przed sądem sprawa z oskarżenia publicznego – prokuratura zarzuca mu poważne przestępstwa przeciw państwu. Przyznasz, Waldku, że w tej sytuacji wspólny lot obecnej głowy państwa z człowiekiem oskarżonym o przestępstwa nie byłby komfortową sytuacją dla obu jego uczestników.
Ktoś może powiedzieć, że proces przed warszawskim sądem jest jedynie symbolicznym epizodem prowadzonym dla uspokojenia sumień. Otóż nie, jest sądem nad państwem, które było zdolne wytoczyć największe działa przeciw znaczącej części narodu – przeciw ludziom, z których część walczyła na szlakach II wojny światowej, a później ginęła w kazamatach lub uchodziła za granicę. Wielu z tych ludzi zmarło na obczyźnie, inni, przygnieceni problemami życia, dziś milczą. Ale kto, jeśli nie my, którzyśmy powstali przeciwko PRL, ma obowiązek o nich pamiętać?