Jeśli już polskiej polityce przydałby się lekarz – a nie, dajmy na to, od razu grabarz – to raczej neurolog. A nawet, bądźmy precyzyjni, nie tyle on przydałby się polityce, ile znalazłby tu pole do naukowych eksploracji. [wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/mazurek/2010/04/09/giertych-a-lanca-polska/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Ot, choćby do badania ludzkiej pamięci. Nie zdziwiłbym się, gdyby Warszawski Uniwersytet Medyczny (tak się teraz idiotycznie nazywa ta zacna uczelnia) zaprosił na sympozjum Romana Giertycha. Otwarte pozostaje pytanie, czy w roli prelegenta czy też badanego przypadku.

Jest wszak frapujące oglądanie, jak człowiek ten z czasem odzyskuje pamięć. To się pewnie da naukowo wyjaśnić, ponieważ bliskie spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim może owocować szokiem, a potem amnezją. Jest więc Giertych w trakcie powolnego powrotu do zdrowia, a do TVN 24 i komisji śledczej chadza w ramach rehabilitacji. Pod troskliwym okiem funkcjonariuszy PO przypomina sobie, bez narażenia się na ponowną zapaść, jak to Kaczyński próbował zlikwidować Trybunał Konstytucyjny, wolną prasę i podpalić Reichstag. Aż strach pomyśleć, co sobie przypomni za miesiąc.

Innym fascynującym exemplum jest były wiceminister w MSWiA odpowiadający tam za informatyzację Piotr Piętak i jego pamięć. Nie, nie elektroniczna, choć z tą też ma pewnie problemy. Przypomnijmy, że w resorcie zasłynął on rachunkami za telefon w wysokości 80 tys. złotych. Potem się tłumaczył, że kazał żonie używać Internetu i nie wiedział, iż to kosztuje. Fakt, że minister odpowiadający za informatyzację ma kłopoty z Internetem, wydaje się oryginalny sam w sobie, ale jaki pan (Dorn), taki kram. Teraz Piętak z obrzydzeniem odrzucił nadany mu przez Kaczyńskiego order, bo przypomniał sobie, iż ten Kaczyński bratu swemu meldował wykonanie zadania. Kiedy świeżo po owym meldunku z nadania Kaczyńskiego zostawał ministrem, oporów nie miał, ale pamięć, rzecz tajemnicza, wróciła mu po pięciu latach.

Zaiste, polscy uczeni, mając pod bokiem Giertycha czy Piętaka, nie mają prawa narzekać na brak cytowań w prasie fachowej. Tylko siąść i pisać. Panowie profesorowie, lance w dłoń! „Lancet” czeka.