Trzeba posprzątać po Kaczyńskim! – powtarzają zgodnym chórem obrońcy dobrego imienia III Rzeczypospolitej, ale nie bardzo potrafią wskazać, co konkretnie jest do sprzątnięcia (poza oczywiście samym Kaczyńskim, lecz to akurat już się stało). Najbardziej zawzięci antykaczyści, gdy usiłuje się ich zmusić do podania konkretu, co takiego strasznego zrobił poprzedni rząd, odpowiadają, że Kaczyński coś tam powiedział, czego mówić nie powinien – o Trybunale Stanu, adwokaturze, łże-elitach czy lekarzach. Nawet zakładając, że mają rację, wynika z tego tylko tyle, iż Kaczyński był politykiem zbyt awanturnym. Może i był, został za to przez wyborców ukarany, podobnie jak swego czasu za to samo ukarali oni Wałęsę – ale nie wynika z tego, że zrobił coś, co teraz trzeba naprawiać czy odkręcać.
W rzeczywistości jest inaczej. Dwa lata temu Polacy gremialnie wypowiedzieli się przeciwko patologiom III RP, głosując na dwie partie centroprawicowe, które obiecywały wspólnie patologie te wyplenić. Fakt, że obecnie zwrócili się oni równie gremialnie przeciwko tej z nich, która, wbrew zapewnieniom zawarciu koalicji, ową obietnicę usiłowała spełnić w sojuszu z populistami i radykałami, nie oznacza wcale, że Polacy się z ówczesnych oczekiwań wycofali. Gdyby tak było, gdyby w ciągu owych dwóch lat diametralnie wyborcy zmienili zdanie o Rywinlandzie i dali się przekonać medialnej orkiestrze Michnika, że III RP była państwem, z którego możemy być dumni, głosowaliby nie na Tuska i PO, ale na LiD i Kwaśniewskiego. Tym bardziej że to właśnie na LiD grała przez cały czas orkiestra – PO poparła dopiero w ostatniej fazie, gdy stało się oczywiste, że lewica nie ma żadnych szans.
Przyczyn odrzucenia PiS szukać więc należy nie w rezygnacji z tezy o państwie umafijnionym, rządzonym przez układ i oligarchów, ale w tym, że w odczuciu wyborców PiS nie potrafił sobie z jego oczyszczeniem poradzić, a nawet, że wchodząc w sojusz z umoczoną po uszy Samoobroną, zdradził tę ideę. Raport z rozwiązania WSI zamiast zapowiadanych „porażających faktów” zawierał głównie mało konkretne domysły i mało znaczące nazwiska. Nic konkretnego nie wynika wciąż z zeznań nadal trzymanego w areszcie lobbysty Marka D. Klapą skończyło się poszukiwanie szwajcarskich kont polityków lewicy, nie udało się sprowadzić do kraju Edwarda Mazura, a sprawa korupcji w Ministerstwie Finansów nie miała dalszego ciągu, bo ścigany listem gończym Henryk Stokłosa bez trudu wyjechał z kraju.
Jak rozumieć tę nieskuteczność PiS? Nawet entuzjaści III RP nie odważają się formułować wprost tezy, że afery Rywinlandu były zmyślone; ograniczają się jedynie do zasiewania wątpliwości i gołosłownego wyszydzania starań o poznanie prawdy – jak w sprawie szwajcarskiego zegarka Aleksandra Kwaśniewskiego, przypadkiem dokładnie takiego samego jak ten, który kupił na łapówkę dla „kogoś ważnego” były poseł Pęczak. Ale nie ulega wątpliwości, że afery te nie były zmyślone. Nie jest zmyśleniem, że człowiek najbardziej podejrzany o zlecenie mordu na generale Papale nie tylko został na polecenie z góry wypuszczony bez przesłuchania, ale jeszcze ostatnią noc przed ucieczką z Polski spędził, balując z dostojnikami MSW, w tym z samym ministrem.
Nie jest zmyśleniem superekspresowy tryb ułaskawienia i wypuszczenia z kraju szwajcarskiego bankiera lewicy Piotra Vogla. Nie jest wyssana z palca ta przedziwna koincydencja, że koncesje na uruchomienie prywatnych telewizji dostali w wolnej Polsce, spośród wielu ubiegających się o nie, akurat kandydaci mający w życiorysie wspólne interesy z tajnymi służbami PRL, względnie atuty w rodzaju osobistej rekomendacji Urbana dla Kiszczaka do robienia programów telewizyjnych na użytek SB.