Wojna w Afganistanie: faza schyłkowa

W kilku światowych stolicach trwają intensywne przygotowania do wyjścia z Afganistanu. Jak to zrobić z twarzą – zastanawia się Marek Magierowski, publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 14.09.2009 21:03

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[b][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/09/15/wojna-w-afganistanie-faza-schylkowa/" "target=_blank]Skomentuj na blogu[/link] [/b]

Gdy w krótkim czasie trzech polskich żołnierzy traci życie w Afganistanie, zawsze znajdą się politycy, którzy zechcą to wykorzystać – zazwyczaj w niezbyt chwalebny sposób.

Nie oznacza to jednak, że należy przejść nad ich argumentami do porządku dziennego.

Owszem, w takich przypadkach werbalny populizm sięga zenitu, lecz musimy pamiętać o jednym: premierzy i prezydenci lubią takie wojny, które da się wygrać; nie lubią zaś uczestniczyć w pogrzebach żołnierzy i składać kondolencji ich rodzinom. Jeśli zaś mają w perspektywie wybory, starają się jak najbardziej ograniczyć negatywne skutki uboczne udziału w militarnej operacji za granicą.

A kalendarz wyborczy w Europie skłania raczej do smutnej refleksji: w najbliższym czasie możemy oczekiwać zmasowanej rejterady z Afganistanu. W Berlinie i Londynie trwa już dyskusja o tym, jak się wycofać i jednocześnie zachować twarz, natomiast obecność polskich wojsk w Ghazni może się stać ofiarą przyszłorocznej batalii o prezydenturę.

[srodtytul]Merkel musi się bronić[/srodtytul]

Zacznijmy od Niemiec, w których wybory odbędą się już za dwa tygodnie. Do niedawna wydawało się, że sprawa zaangażowania Bundeswehry w Afganistanie będzie raczej drugoplanowym tematem kampanii. Jeden człowiek sprawił, że stało się inaczej.

Na początku września pułkownik Georg Klein pochopnie wysłał samoloty do ataku na oddział talibów, którzy wcześniej uprowadzili dwie cysterny z paliwem. Nieroztropna decyzja niemieckiego dowódcy, który opierał się na niesprawdzonych i niepełnych informacjach, doprowadziła do śmierci kilkudziesięciu cywilów. Po raz kolejny podniosły się głosy kwestionujące sens niemieckiego udziału w wojnie, a podczas debaty w Bundestagu kanclerz Angela Merkel w pocie czoła musiała odpierać ataki przeciwników.

Rosną notowania Die Linke, skrajnie lewicowej partii, która domaga się zakończenia afgańskiej operacji. W niezręcznej sytuacji jest minister spraw zagranicznych i socjaldemokratyczny kandydat na kanclerza Frank-Walter Steinmeier. Zapewne z przyjemnością przyjąłby pacyfistyczną retorykę, gdyby nie to, że musi realizować politykę ko

alicyjnego rządu SPD i chadecji. Dlatego mówi jedynie o "wcześniejszym terminie" wycofania wojsk i intensywniejszym szkoleniu afgańskiej armii i policji, by mogły jak najszybciej przejąć kontrolę nad bezpieczeństwem państwa. W ubiegłą niedzielę Steinmeier przedstawił dziesięciopunktową strategię, w której przewidziano zamknięcie pierwszej bazy niemieckiej w 2011 r. i całkowity odwrót dwa lata później.

Przedwyborcze sondaże w Niemczech wskazują, iż duża przewaga CDU/CSU nad socjaldemokracją zaczyna topnieć. Niewykluczone, że mało prawdopodobny do tej pory scenariusz "czerwono-czerwonej" koalicji SPD – Die Linke okaże się realny. Wprawdzie zarówno Steinmeier, jak i pozostali liderzy SPD się zarzekali, że nie zamierzają tworzyć sojuszu z partią lewacką, lecz pokusa odsunięcia od władzy Angeli Merkel może być silniejsza od obowiązku dotrzymywania wyborczych obietnic.

Jeśli tak się stanie, niemiecka polityka wobec Afganistanu, a także – w dalszej perspektywie – stosunek do NATO mogą ulec znaczącej zmianie. Militarna współpraca Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi zostanie zamrożona, a udział Bundeswehry w międzynarodowych operacjach zbrojnych – ograniczony do minimum.

[srodtytul]Wyślemy i wyjdziemy[/srodtytul]

Wielka Brytania: tutaj wybory odbędą się najpóźniej w czerwcu przyszłego roku. Rząd Gordona Browna przeżywa trudne chwile i sromotnie przegrywa w sondażach z torysami Davida Camerona. Brytyjczycy stracili już w Afganistanie więcej żołnierzy niż podczas wojny w Iraku, a premierowi coraz trudniej jest wytłumaczyć, o co tak naprawdę walczą w prowincji Helmand żołnierze Albionu i dlaczego obecna wojna jest "dobra", w przeciwieństwie do "złej" wojny w Iraku.

Badania opinii społecznej pokazują, że zdecydowana większość obywateli ma dość tego konfliktu: według sondażu dziennika "The Independent" 58 proc. ankietowanych uważa, że wojna jest nie do wygrania. Ponadto, tak jak w Polsce, politycy są krytykowani przez wojskowych za brak odpowiedniego wyposażenia armii. Wypowiedzi te natychmiast podchwytują media, jeszcze bardziej nakręcając spiralę zniechęcenia do "sprawy afgańskiej".

Gordon Brown, jak doniosła ostatnio gazeta "London Evening Standard", jest gotów wysłać do Afganistanu kolejne 2 tysiące żołnierzy, ale w zamian chciałby uzyskać od Amerykanów jasny "kalendarz wyjścia". To kolejny sygnał, iż głównym celem Browna jest po prostu honorowe wycofanie się z tego kraju. Dla premiera może to być ostatnia szansa na nadrobienie dystansu do konserwatystów: jeśli na przełomie laburzyści ogłoszą plan powrotu brytyjskich oddziałów, uzgodniony z Białym Domem, odniosą polityczny sukces, a wyborcy najpewniej to docenią.

Przed podobnym dylematem może stanąć premier Donald Tusk, którego w przyszłym roku czeka bitwa o prezydenturę. Do tej pory lider Platformy był w komfortowej sytuacji, gdyż najsilniejsza partia opozycji nie domagała się dotychczas otwarcie opuszczenia Afganistanu – Prawo i Sprawiedliwość musiałoby bowiem zanegować swoją wcześniejszą politykę. Krytyka skupiała się raczej na ministrze Bogdanie Klichu jako polityku nierozumiejącym armii i jej potrzeb.

Jednak dotychczasowe doświadczenia wskazują, że w walce wyborczej nad Wisłą, a szczególnie w wyścigu o najwyższy urząd w państwie, wszystkie chwyty są dozwolone. Jeśli w przyszłym roku w Afganistanie straci życie kilku, a może nawet kilkunastu kolejnych polskich żołnierzy, prezydent Lech Kaczyński oraz liderzy Prawa i Sprawiedliwości, przy wtórze lewicy, mogą zmienić taktykę. Głosy nawołujące do zakończenia "afgańskiej awantury" staną się bardziej donośne, a gdy dołączą do tego chóru także tabloidy i niektóre media elektroniczne, Tusk może nie wytrzymać presji. Gdy zaś z Afganistanu zdecydują się wyjść także Niemcy i Brytyjczycy, szef rządu nie będzie już miał skrupułów. Jeden wyborczy problem z głowy.

[srodtytul]Obama zajęty czym innym[/srodtytul]

Na koniec dwa kraje, w których wybory mamy już za sobą, ale ich konsekwencje będą odczuwalne jeszcze przez długi czas.

Pierwszym z nich jest oczywiście… sam Afganistan, gdzie wybory prezydenckie odbyły się w atmosferze skandalu. Głową państwa pozostanie najpewniej Hamid Karzaj, oskarżany przez wielu rodaków o korupcję i wyborcze oszustwa, a jego zastępcą Mohammad Fahim, człowiek podejrzewany przez CIA o handel narkotykami na wielką skalę (skądinąd do niedawna od tej samej instytucji otrzymywał sowite wynagrodzenie za współpracę).

Główny rywal Karzaja Abdullah Abdullah nie pogodzi się z porażką i zacznie budować wokół siebie szeroki ruch opozycyjny, który będzie rysował obraz prezydenta jako brutalnego, sprzedajnego dyktatora. Karzaj utrzyma władzę tylko, jeśli będzie ją sprawował twardą ręką, a to z kolei doprowadzi do permanentnego konfliktu z Waszyngtonem.

Amerykanie znajdą się w ślepej uliczce: nie będą w stanie zakwestionować wyniku ostatnich wyborów, uchylą się od oficjalnego poparcia Abdullaha Abdullaha, nie będą też mogli – ot tak – odsunąć Karzaja od władzy, podobnie jak – ot tak – kilka lat temu namaścili go na nowego przywódcę Afganistanu. W takiej sytuacji nawet niewinne "szkolenie afgańskiej policji" może się spotkać z oporem niektórych sił politycznych na zachodzie Europy. Im częściej w mediach pojawiać się będzie sformułowanie "reżim Karzaja", tym trudniej będzie europejskim rządom uzasadnić współpracę z owym reżimem.

I wreszcie Stany Zjednoczone. Ameryka na serio dyskutuje dziś o wycofaniu się z Afganistanu, co jeszcze kilka miesięcy temu wśród komentatorów i ekspertów ds. polityki zagranicznej było tematem tabu. Gdy jednak takie rozwiązanie zaproponował w "Washington Post" George F. Will, jeden z najbardziej szanowanych amerykańskich publicystów, tama puściła. Z salonów amerykańskiej pacyfistycznej lewicy debata przeniosła się na łamy poważnych gazet i do renomowanych think tanków.

Prezydent Barack Obama po wprowadzeniu się do Białego Domu, często podkreślał, że wygranie wojny w Afganistanie będzie jednym z jego priorytetów. Po czym postanowił własną popularność i zaufanie społeczne poświęcić na ołtarzu… reformy służby zdrowia. Obama skupia dziś całą energię na przekonaniu Kongresu i opinii publicznej do swoich pomysłów w tej dziedzinie. Notowania prezydenta spadają, a wspomniana reforma staje się dla niego powoli politycznym "być albo nie być". Trudno w tej sytuacji oczekiwać, by amerykański przywódca ponownie skoncentrował swoją uwagę na Afganistanie, a tym bardziej – by podejmował na tym polu ryzykowne, odważne decyzje.

Tak naprawdę Obama już dziś walczy o reelekcję. Z jego punktu widzenia najrozsądniejszym krokiem byłoby ograniczenie militarnej obecności USA w Afganistanie oraz kontynuowanie "polowania" na przywódców talibów i al Kaidy, głównie przy użyciu samolotów bezzałogowych. Tym samym Obama uniknąłby oskarżeń o "niemoralny związek" z Karzajem, a z drugiej strony nikt nie mógłby mu zarzucić, iż stracił entuzjazm do zwalczania terroryzmu i skapitulował przed "islamofaszyzmem".

Międzynarodowa operacja w Afganistanie jest w fazie schyłkowej. W wielu stolicach trwają już pełną parą przygotowania do odwrotu, choć żaden polityk nie obwieści tego wprost przed kamerami telewizyjnymi. Pytanie brzmi, jak w tej sytuacji uratować honor sojuszu północnoatlantyckiego, dla którego operacja w Afganistanie miała być sprawdzianem przydatności w świecie pozimnowojennym. Nikt chyba jeszcze na to pytanie nie znalazł odpowiedzi.

[b][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/09/15/wojna-w-afganistanie-faza-schylkowa/" "target=_blank]Skomentuj na blogu[/link] [/b]

Gdy w krótkim czasie trzech polskich żołnierzy traci życie w Afganistanie, zawsze znajdą się politycy, którzy zechcą to wykorzystać – zazwyczaj w niezbyt chwalebny sposób.

Pozostało 97% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości