Bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej opublikowałem w „Rzeczpospolitej” artykuł, w którym informowałem o regulacjach konstytucyjnych określających zasady sukcesji władzy po śmierci prezydenta RP i innych wysokich funkcjonariuszy naszego państwa. Jedno z pytań, na które próbowałem dać wówczas odpowiedź, dotyczyło tego, w jakim zakresie marszałek Sejmu działający w zastępstwie głowy państwa może i powinien korzystać z uprawnień prezydenta i wykonywać jego obowiązki.
[srodtytul]Powściągliwość[/srodtytul]
Odpowiedź na to pytanie nie była i nadal nie jest prosta, ale – jak pisałem – „pewne wskazówki da się co do niej wyprowadzić z faktu, że chodzi o uprawnienia jedynie czasowe i niepochodzące z mandatu wyborczego”. Stąd też „marszałek Sejmu w roli tymczasowej głowy państwa powinien podejmować przede wszystkim te decyzje i działania, które są pilne i konieczne z powodów prawnych lub faktycznych. Te zaś, które takimi nie są, mogą poczekać aż do chwili, gdy zajmie się nimi prezydent powołany w wyborach powszechnych”.
Pogląd ten, w powołaniu na mnie, podchwycili z aprobatą dwaj kandydaci na prezydenta – Waldemar Pawlak i Jarosław Kaczyński, choć zastrzegałem, że trudno w sposób oczywisty stwierdzić, które decyzje są pilne, a które mogłyby poczekać na czas po wyborach. Teza zaś, iż osoba wykonująca obowiązki prezydenta nie może działać w takim zakresie jak legitymowany wyborczo prezydent Rzeczypospolitej, pojawia się bardzo często w wypowiedziach publicystów i polityków. Ostatnio przypomniał ją poseł PiS Karol Karski , wiceszef Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, w dyskusji nad powołaniem polskich ambasadorów w niektórych krajach, z którymi Polska utrzymuje stosunki dyplomatyczne.
Nie mam się zamiaru wycofywać z zajętego przed kilkoma tygodniami stanowiska. Nadal twierdzę, że marszałek Sejmu działający jako tymczasowa głowa państwa powinien (a jest to powinność polityczna, a nie prawna) być powściągliwy w korzystaniu z uzyskanych niespodziewanie uprawnień.