Anna Baskakowa jest historykiem sztuki. Pożarnictwo nie wchodzi w zakres jej zainteresowań. Ale Anna została specjalistą w dziedzinie szlauchów i motopomp i przez sen może wyrecytować różnice między łańcuchem do pił spalinowych Stihl i Husqvarna.
Jej mieszkanie przekształciło się w punkt zbiórki pomocy humanitarnej i sprzętu dla ochotniczych oddziałów przeciwpożarowych. „Szanowny panie Siergieju Kożugetowiczu. Bardzo Panu dziękuję” – napisała Anna w swoim blogu w liście do Siergieja Szojgu, ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych, czyli przełożonego wszystkich rosyjskich strażaków.
Za co dziękuje Anna? Między innymi za dietę cud: organizacja całodobowej pomocy dla ochotników – leśników, inżynierów, akrobatów, reżyserów i studentów – była na tyle wyczerpująca, że straciła zbędne kilogramy. Za prawdziwych mężczyzn – „skromnych leśników, którzy gaszą pożary w nadpalonych trampkach, dysponując jednym wozem pożarowym na 11 tysięcy hektarów lasów i zardzewiałym traktorem”. Za nowe koleżanki – damulki w szpilkach, które codziennie kupują nowe szlauchy, piły i gumiaki. „Mogę spytać o adresy, na pewno pan dostałby hurtową zniżkę”.
W końcu, pisze Anna, „zrozumiałam, czym jest bezwstydne kłamstwo. Że można spokojnie zapewniać ludzi, iż leśne pożary wygasają, kiedy one w najlepsze szaleją”.
Rosjanie poczuli na własnej skórze wirtualność telewizyjnego świata. Gdy ekrany pokazywały bohaterskich strażaków i rosyjskich przywódców, którzy wydzielali pieniądze i zapewniali, że „państwo poradzi sobie i z tym nieszczęściem”, tysiące ludzi – zwołujących się głównie przez Internet – organizowały oddziały ochotników pomagających w gaszeniu pożarów, zdając sobie sprawę, że nie mają co liczyć na pomoc państwa. Premier Władimir Putin ze srogą miną nie mógł przecież dotrzeć wszędzie. Owszem, strażacy są i byli bohaterscy, ale często byli źle zorganizowani i mieli za mało sprzętu. „Kierowca wozu strażackiego Iwan Riabow biegał po rozżarzonej ziemi na bosaka, bo wydano mu zły rozmiar obuwia” – informuje jeden z blogerów.