Po zakończonym w niedzielę kongresie "Polska – wielki projekt" usłyszeć można było wiele szyderczych komentarzy: "prawicowa inteligencja" spotyka się z "pisowskimi politykami". Niektórzy wytykali – o zgrozo! – że paneliści nawet krytykowali rządzących!
Warto jednak szydercom postawić kilka pytań. Czy jest coś złego w tym, że kilkaset osób, którym, owszem, bliżej do prawicy niż lewicy, postanowiło poświęcić kilka dni, by wziąć udział w debacie na temat kondycji polskiego państwa oraz szans i perspektyw jego rozwoju? Czy konserwatywni intelektualiści muszą wyłącznie chwalić obecny rząd, a każda krytyka musi oznaczać jednoznaczne poparcie dla politycznego programu Jarosława Kaczyńskiego? Czy obecność wśród słuchaczy polityków PiS z prezesem tej partii na czele odbiera wiarygodność wypowiadanym podczas kongresu słowom?
W zorganizowanym przez Instytut Sobieskiego kongresie wzięło udział wielu mówców, których trudno zaszeregować według prostego klucza partyjnego. Wspólna dyskusja intelektualistów oraz polityków może podnieść poziom nie tylko polskiej debaty publicznej, lecz również samej polityki.
Oczywiście można utrzymywać, że standardem w polskiej polityce powinien na zawsze już pozostać telewizyjny show, w którym szef rządu przekonuje do siebie celebrytów. Tylko czy śniadanie mistrzów poprawiło jakość polskiej debaty?
PiS-owi często stawia się zarzut bycia partią "monotematyczną". To fakt, że wiele czasu politycy tej partii poświęcają katastrofie smoleńskiej, jej przyczynom i konsekwencjom. Jednak, gdy tylko zabierają głos w poważnej debacie nad projektem modernizacji Polski, zamiast pochwał znów słyszą gromy.