Nie wyciągam tych cytatów, żeby się naśmiewać, bo to łatwizna i kopanie leżącego, choć dzisiaj jeszcze może się wydawać, że ów leżący spadł na cztery łapy i ma się całkiem nieźle. A na pewno dużo lepiej niż współpracownicy, których za sobą zostawił. Jestem osobą raczej niedzisiejszą i ciągle wydaje mi się, że coś takiego jak twarz czy honor ma jeszcze znaczenie, nawet w tak brudnym zawodzie jak polityka. I dlatego o kimś, kto sam się ich pozbawił w tak żałosnym stylu, nie umiem myśleć jako o wygranym. Sama Kluzik zresztą jeszcze kilka dni temu mówiła, że uwłacza jej honorowi myślenie, że mogłaby przeskoczyć do innej partii. W sobotę cała Polska mogła zobaczyć, gdzie Kluzik ma swój honor. Nie o tym jednak chciałam, ale o przesłaniu jakie wygłosiła w sobotę (zżynając zresztą z Hillary Clinton) do polskich kobiet, a więc także do mnie.
Joanna Kluzik-Rostkowska: Dzisiaj szklany sufit istnieje, ogranicza nasze możliwości i aspiracje, ale ten szklany sufit ma 19 milionów pęknięć. Najwyższa pora, aby ten sufit nam nie przeszkadzał.
Trudno o słowa mniej pasujące do tamtej chwili, do tego momentu w politycznej karierze ich autorki. Bo to co Kluzik-Rostkowska pokazała przez ostatni rok, jest zaprzeczeniem tego, jakiej obecności kobiet w życiu publicznym bym sobie życzyła. Jeśli ktoś miał uprzedzenia do kobiet w polityce, to mógł się w nich utwierdzić, jeśli ktoś wiązał z obecnością kobiet jakieś nadzieje na nową jakość, niechybnie się rozczarował. Kluzik przez ostatni rok dostała w polityce szansę, jaką kobiety dostają rzadko. Kierowała prezydencką kampanią wyborczą, mogła zostać wiceprezesem i jedną z liderek drugiej co do wielkości partii, mogła budować swoją własną, mogła wreszcie odejść z jakimś minimum klasy. Wykorzystała tylko pierwszą z tych szans, a na kolejnych poległa nie przez jakiś wyimaginowany w jej przypadku szklany sufit, a własne polityczne i osobowościowe kompetencje, nijak nie przystające do wybujałej – jak widać – ambicji. Niestety.
Nie będę udawać sympatii do Kluzik-Rostkowskiej jako polityczki, bo nie zdążyłam jej cenić. Najpierw jej nie zauważałam, potem nie doceniałam, a potem to już zwyczajnie nie było za co szanować. Ale jest mi przykro, że to właśnie kobieta zaliczyła najbardziej spektakularny polityczny upadek ostatnich lat, pokazując, że granice jej ambicji wyznacza silny mężczyzna, w cieniu którego akurat tkwi. Dzisiaj ten, jutro tamten. Swojego nic nie umiała stworzyć, jedyne, co jej się naprawdę udało, to przesunięcie granicy żenady w polityce. Szkoda, wielka szkoda, że nasza – kobiet – przedstawicielka w polityce, posadzona w niej najwyżej, jak było można, pokazała to, co pokazała.