Krzysztof Feusette

Zaprawdę szlachetnym gestem premiera byłoby zaprosić największą partię opozycyjną do serii debat telewizyjnych, gdyby nie ten drobiazg, że można stawiać w ciemno, jak debaty takie by wyglądały. Jeżeli nawet na sali sejmowej, a potem pod jej drzwiami, debata o finansowej zapaści Unii Europejskiej przypomina jako żywo plan zdjęciowy wyborczego spotu Platformy Obywatelskiej, to jak może wyglądać „uczciwa” debata w telewizji? Pomijam stosowanie przez partię Donalda Tuska nieuczciwych zagrań w postaci ściągania na widownię samych krewnych i znajomych leminga, i to, że z uporem niegodnym tak wielkiej formacji stosuje pijarowe numery z epoki betonu łupanego.

Tu chodzi o to, że nawet gdyby tak się złożyło, że podczas jednej z debat np. Jerzy Polaczek z PiS masakruje Cezarego Grabarczyka z PO, sędziowie w studiu, a potem grono dyżurnych oceniających, orzekną w najlepszym razie remis - ze wskazaniem na zwycięstwo partii rządzącej. Zgodnie z obowiązującymi standardami walka powinna zostać przerwana natychmiast po pierwszym podbródkowym na szczęce Grabarczyka. Z powodu obtarcia łokcia u Polaczka, w wyniku jego niesportowej postawy, w reakcji na ciosy powyżej pasa lub niedozwolony kolor tasiemki w spodenkach, wreszcie, gdy już wszystko zawiedzie, z powodu awarii światła lub zawału kamerzysty. Łatwo też przewidzieć, jak brzmiałyby komentarze, kiedy by już Grabarczyka w przerwie na reklamy zniesiono z ringu. Znana pani: Polaczek to brutal, uderzył go w twarz, a tak nie można, boks to nie bójka. Znany pan: Znakomita postawa Grabarczyka, który, przypomnijmy, zmagał się przez całe życie z kontuzją ręki, nogi i żołądka. Kapitalna technika reprezentanta Platformy na tle tępego, siłowego, dresiarskiego wręcz stylu tego Palaczka, czy Paloczka. Znany transwestyta: Absolutnie jednoznaczne zwycięstwo Czarka. Zawsze i wszędzie Platforma wygrywać będzie.

Może się Państwu wydawać, że wyzłośliwiam się tylko i że byłoby inaczej, a większość opinii publicznej, która by telewizyjnych debat PO z PiS nie oglądała, poznałaby ich autentyczny przebieg dzięki mainstreamowym mediom. Proszę sobie zatem przypomnieć, jak wyglądała ostatnia debata w Sejmie, gdy TVN24 donosił o „rozwścieczeniu Jarosława Kaczyńskiego”, choć ten uśmiechał się aż do przesady. Wcześniej wyszła na mównicę posłanka Szydło i śpiącym głosem postawiła kilka konkretnych pytań premierowi. Tusk w odpowiedzi nie tylko że nie odpowiedział, ale nawrzucał Kaczyńskiemu od tchórzy, kłamiąc przy okazji w temacie genezy przyspieszonych wyborów w 2007 roku, że wtedy Kaczyński „uciekł”. Tradycyjny Orwell na wesoło. Najważniejsza myśl szefa rządu brzmiała jednak zaskakująco: „Jak się mówi, że Polska nie daje rady, to jest to najlepsza droga, by nie dawać rady”. Czyli – nie żyjemy już w realu – przyznaje pan premier - ale na platformie złudzeń, gdzie ekonomią kierują samospełniające się proroctwa. Mówimy „idzie kryzys”, to kryzys przyjdzie. Mówimy, że kryzysu nie ma, to go nie ma. Hm, a jeśli mówimy: „Będziemy drugą Irlandią” i nie dość, że się nią nie stajemy, to jeszcze sama Irlandia bardziej przypomina dziś Polskę, niż odwrotnie? A co, jeśli mówimy, że będzie żyło się lepiej, a się nie żyje? Co, jeśli twierdzimy, że kiedy „benzyna przekroczy cenę 5 złotych za litr, trzeba będzie wyemigrować”, i ona przekracza, a my nie tylko nie emigrujemy, ale trąbimy codzienny hejnał o cudownym życiu z benzyną powyżej 5 i pół złotego. Co wtedy?

Odpowiedź jest prosta: widocznie słowa nie każdego polityka się spełniają. Jak Kaczyński zapowiada kryzys, jest kryzys, a jak Tusk mówi, że kryzysu nie będzie, też jest. Jednemu się sprawdza, drugiemu nie. I wydaje mi się, że to już wkrótce doprowadzi do postawienia prezesa PiS przed Trybunałem Stanu w związku z oskarżeniem o czary. Potem wiadomo - spalenie na stosie na żywo i z udziałem pana prezydenta. Wcześniej kilka telewizyjnych debat z udziałem Lisa, Wołka i Kutza.