Pewnych rzeczy nie da się zmienić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Minister administracji i cyfryzacji Michał Boni głosi dobrą nowinę, że kulturę zaświadczeń zastąpi kulturą oświadczeń, ale urzędnicy – zarówno w administracji publicznej, jak i w bankach czy w firmach ubezpieczeniowych wiedzą swoje: petent musi przynieść w zębach np. aktualny odpis z Krajowego Rejestru Sądowego albo z księgi wieczystej.
Od przestrzegania art. 220 § 1 kodeksu postępowania administracyjnego (KPA), który zakazuje organowi administracji publicznej żądać zaświadczenia na potwierdzenie faktów lub stanu prawnego, jeżeli znane są one organowi z urzędu albo są możliwe do ustalenia w drodze elektronicznej, sięgając do rejestrów publicznych, urzędnicy wolą papierowe załączniki, „by było szybciej"... Natomiast sektor bankowy i ubezpieczeniowy zasłania się swoimi wewnętrznymi regulacjami, sprzecznymi z obowiązującym prawem, np. żądając uaktualniania danych osobowych tylko w formie papierowej.
Po co zatem zinformatyzowano Krajowy Rejestr Sądowy? Po co wydano pieniądze publiczne na przeniesienie ksiąg wieczystych do postaci elektronicznej? Po co powstaje geoportal – gigantyczna baza danych przestrzennych z aktualnymi mapami geodezyjnymi? Wydruk komputerowy z tych rejestrów publicznych jest dla urzędników nic nieznaczącym świstkiem papieru. Ale ten sam z pieczątką, załączony do np. oferty w przetargu – nabiera dostojeństwa i powagi. Gdyby urzędnicy nie bali się własnego cienia, to by wiedzieli, że KPA pozwala im na weryfikację danych online bez żadnego drukowania.
Paradoksy papierowego państwa
Takich paradoksów w informatyzacji administracji publicznej można znaleźć na pęczki. Powstaje za grube miliony jakiś system teleinformatyczny, który ma usprawnić działanie instytucji albo wybranego procesu administracyjnego. Poniewczasie się okazuje, że nie do końca przemyślano jego funkcjonalność, np. nie można w tym systemie załatwić sprawy przez Internet. I nie dlatego, że brakuje stosownych przepisów, tylko odwagi u decydentów, którzy nie zwalczają biurokratycznych nawyków u swoich podwładnych.
Losy niedoszłego Rejestru Usług Medycznych i śląskiej karty ubezpieczenia zdrowotnego liczą gigabajty danych (bynajmniej nie wylano morza atramentu, bo teksty mają postać cyfrową...). Ale niewiele osób zastanowiło się nad największym absurdem Narodowego Funduszu Zdrowia, czyli procedurą wydawania europejskiej karty ubezpieczenia społecznego (EKUZ). Otóż, za każdym razem, gdy wyjeżdżamy do krajów Unii Europejskiej, musimy wypełnić stosowny wniosek i zanieść go osobiście do swojego oddziału NFZ. Oczywiście, można go wysłać zwykłą pocztą i elektroniczną, ale trzeba dołączyć zeskanowane potwierdzenie prawa do ubezpieczenia zdrowotnego.