Wprowadzono różne formalne procedury, które tworzą wrażenie, że istnieje "uczciwościowa" regulacja, ale nic takiego nie powstało. Nasza klasa polityczna świadomie podtrzymuje tę sytuację po to, by Polska była krajem szarej strefy, w którym łupy dzieli się między swoich. (...) Nie chodzi nawet o to, że politycy coś kradną lub rozdają posady, ale o to, że bardzo wartościowe osoby są narażone na kompromitację.
Żakowski podaje przykład:
Aleksander Grad to uczciwy człowiek i wybitny fachowiec. Uważam, że powinien mieć tę posadę, którą właśnie dostał. Ale ze względu na niejasny sposób jej otrzymania i poruszającą wysokość pensji znalazł się pod ostrzałem. Poniósł moralną stratę, bo naderwano więź zaufania między nim a wyborcami. Takich Gradów czy Kilianów nie mamy zbyt wielu. Służba publiczna nie powinna ich tracić tylko dlatego, że politycy nie ustanowili odpowiednich procedur naboru.
Publicysta stwierdza:
Polskie partie są jak doktor Jekyll i pan Hyde. Z jednej strony większość polityków chce uczciwości w sferze publicznej, ale gdy przychodzi narzeczony córki czy bezrobotna żona, to łatwo robią wyjątek od reguły. (...) Za PiS w spółkach Skarbu Państwa rodzina bliskich współpracowników prezydenta Kaczyńskiego była obficie reprezentowana. W mediach obsadzonych przez PiS-owskich nominatów zasada "po nas choćby potop" obowiązywała w 100 proc. Wszyscy idą do władzy ze szczytnymi hasłami. Potem praktyka daleko odbiega od deklaracji.