Programowe propozycje dla gospodarki, edukacji, służby zdrowia, rolnictwa, polityki prorodzinnej, walki z korupcją i przestępczością, polityki kulturalnej, walki z bezrobociem - tak wyglądała konferencja Jarosława Kaczyńskiego, okrzyknięta przez media mianem kontrexpose.
Zapowiedzią tego kierunku była już czwartkowa debata w Sejmie nad sprawą Amber Gold. Wbrew oczekiwaniom posłów koalicji Jarosław Kaczyński ani razu nie wszedł na sejmową mównicę. W imieniu Klubu PiS wystąpił natomiast dobrze przygotowany i celnie punktujący rząd poseł Andrzej Duda. To nie przypadek. - Wiedzieliśmy, że cokolwiek prezes powie, to na tym skupi się potem Tusk i relacje medialne. Nie chcieliśmy dać się sprowokować - mówi jeden z polityków PiS. Jarosław Kaczyński wygłosił więc tylko krótkie kilka zdań do kamer w przerwie sejmowej debaty.
Także reszta opozycji, zwłaszcza tej lewicowej, przyznaje, że „schowanie” prezesa ułatwiło jej poparcie wniosku PiS o powołanie komisji śledczej.
Platforma nie była przygotowana na taki obrót wydarzeń. Rację bytu straciła zaplanowana argumentacja sprowadzająca się do tego, że sejmowa debata pokazuje, jak bardzo PiS dąży do upolitycznienia komisji śledczej. I że będzie ona służyć jedynie politycznej awanturze. Dla Platformy sytuację uratowało nieco wystąpienie Antoniego Macierewicza, które natychmiast podchwyciły media. Ale nawet on nie dał wystarczająco dużo paliwa, aby debatę o Amber Gold sprowadzić do międzypartyjnej pyskówki, co udało się przy okazji dyskusji nad ustawą emerytalną.
PiS zachowuje się tak, jakby wreszcie załapało to, za co jest powszechnie krytykowane od dawna. Że to właśnie opozycja z Jarosławem Kaczyńskim na czele - z racji swej agresywności i nieudolności - jest największym sprzymierzeńcem Platformy i Donalda Tuska. Tyle że takich przebudzeń mieliśmy już kilka. Po nich zwykle prezes i reszta partii wracała do dawnej, rutynowej retoryki. Która skutecznie rujnowała próby budowania innego, bardziej merytorycznego wizerunku.