Człowiek, który czynił zło, zrozumiał to, że czynił zło i stara się odzyskać nowe życie dla siebie. Bo on jest człowiekiem między światem żywych a umarłych. On jest zawieszony, Myślę, że autentycznie cierpi, to jest w nim. Ale zasłużył sobie na to, bo robił straszne rzeczy. I to będzie go prześladowało do końca życia. Sam o sobie mówi, że jest trupem. Bo nie może liczyć na niczyje zaufanie. Jak się raz przekroczyło pewien próg, jak się raz zdradziło, to każde nowe spotkanie, czy każde nowe zawiązanie przyjaźni może być odbierane z nieufnością. Strasznie pokiereszowany człowiek, który próbuje wyzwolić się z piekła, które sam sobie zgotował. Pokiereszowany na własne życzenie.
Temu zawieszeniu nie ma się co dziwić. Najpierw zdradził swoich przyjaciół z opozycji, teraz zdradza kolegów ubeków…
On podkreśla, że zdradził tylko przyjaciół z opozycji, a opowieść o kulisach pracy bezpieki to nie jest żadna zdrada. Byli ubecy tak to odczytują, ale dla niego jest to powrót do świata normalnych przyzwoitych ludzi. Po takim zbłądzeniu to nie jest łatwe, ja nawet nie wiem, czy w ogóle możliwe.
Rymanowski przyznaje Marcinowi Wikło, że o istnieniu Janusza Molki dowiedział się z książki Sławomira Cenckiewicza „Oczami bezpieki”:
Wiedziałem, że to jest świetny dziennikarski temat, że to jest postać, z której warto wyciągnąć rzeczy, które będą ważne dla nas wszystkich, ale myśmy się tak naprawdę boksowali. Tak się docieraliśmy, nawet nie wiem, czy się w końcu dotarliśmy, wiele rozmów kończyło się kłótnią. On się obrażał, że ja mu zadaję jakieś pytanie, mówił, że przecież umawialiśmy się inaczej, „niech pan nie drąży”… A ja próbowałem poszerzać możliwości dotarcia do prawdy. To było ciągłe zmaganie się, ja czułem się jak ubek przesłuchujący ubeka. Jak osoba, która stosowała różne chwyty, ale tylko i wyłącznie po to, żeby z niego coś wyciągnąć. Nie po to, żeby nim pogardzić, albo go unicestwić, bo nie mam takich intencji. Starałem się pokonywać pewne bariery, aby on we mnie zobaczył, może nie przyjaciela, ale dziennikarza, który nie jest do niego nastawiony od samego początku źle. To się oczywiście wiązało z nawiązaniem pewnej relacji. Bywało, że po spotkaniu bombardował mnie telefonami, żeby coś dodać, albo o coś zapytać. Próbował ze mnie zrobić powiernika swojego nieszczęścia. Bo on jest głęboko nieszczęśliwym człowiekiem. Wielokrotnie powtarzał te same słowa, że „on już nie może wytrzymać”, że on „jest trupem”, że „zrobił najgorszą rzecz, ale chciałby być lepszy”.
Rymanowski konkluduje: