W poniedziałek w Belwederze prezydent Bronisław Komorowski uroczyście podpisze ustawę wprowadzającą od stycznia w życie wyższe i mniej iluzoryczne niż dotychczas odliczenia podatkowe z tytułu wychowania dzieci. Wzrasta ulga na trzecie i czwarte dziecko. Co ważniejsze, odpisu będzie można dokonać od składek ZUS i NFZ. Te rodziny, które obecnie mają za niski dochód, by z ulg korzystać (w takiej sytuacji jest co trzecia) będą mogły to zrobić.
W uroczystości weźmie też udział pani premier Ewa Kopacz. Choć można stawiać zarzut, że to polityczny teatr – samo rozwiązanie jest jak najbardziej realne. I godne poparcia, choćby tylko z racji sposobu, w jaki ma wspierać rodziny. To nie urzędnicy będą im mówić paternalistycznie: najpierw zabierzemy wam podatki, by później według uznania wypłacić zapomogi. Jest inaczej: sami wiecie najlepiej, co zrobić z zarobionymi przez was pieniędzmi.
Kolejnym argumentem za wprowadzeniem ulg jest wysokie, jak na poziom naszego rozwoju, opodatkowanie pracy. Rząd zabiera nam ok. 40 proc. pensji i jak na kraje OECD jesteśmy tu „średniakami". Tyle że kraje zrzeszone w tej organizacji należą do najlepiej rozwiniętych na świecie, a te, które gonią czołówkę, powinny dużo inwestować, zachęcając obywateli do pracy, a nie zrażając ich nadmiernymi podatkami.
Co więcej, nasz system – mimo dramatycznej sytuacji demograficznej – jest antyrodzinny. Różnica w opodatkowaniu i oskładkowaniu wynagrodzenia singla i rodziny wynosi u nas zaledwie 5,8 pkt proc. Osobie samotnej państwo zabiera ponad 35 proc. dochodu, a rodzinie 29,6 proc. Średnia różnica dla krajów OECD jest niemal dwukrotnie wyższa i wynosi 9,6 pkt proc. Są kraje, w których średnio zarabiająca rodzina wychowująca dzieci w ogóle nie płaci podatku.
Rządowe rozwiązanie będzie też zachęcać do legalnej pracy. Tylko te osoby, które opłacają składki do ZUS i NFZ, będą mogły w pełni skorzystać z ulgi.