Owszem, trzy czwarte Polaków dobrze ocenia Komorowskiego, ale sama dobra ocena to trochę mało, by wyjść z domu i pójść zagłosować. Zresztą dobrze to widać w sondażach przedwyborczych, które pokazują, że mimo wielkiego kapitału zaufania, dziś Komorowski może liczyć na ok 40 proc. głosów 10 maja. To chyba najlepszy probież letniości tej kampanii.
W porównaniu z pierwszym wystąpieniem prezydenta na konwencji PO w lutym, a nawet w zestawieniu z marcową inauguracją kampanii (start Bronkobusów) środowy event wypada nieźle. Choć prezentacje mocno trąciły czasami wczesnej ponowoczesności, gdy korporacje zachwycone były narzędziami takimi jak PowerPoint, wszystko było przygotowane dość profesjonalnie i – szczególnie w porównaniu z lutym – nie wiało tak strasznie nudą.
Jeśli jednak popatrzeć na meritum tego wystąpienia, zaskakuje przywiązanie do magii liczb. Komorowski mówił o tym, że pięć lat prezydentury, to pięć priorytetów i 25 konkretów, które zrealizował. Tego typu grepsy wydają się niezłe na konferencję podsumowującą sezon sprzedaży pasty do zębów, nie zaś jako głębokie intelektualne i syntetyczne ujęcie prezydentury.
Co ciekawe priorytety te należą do klasycznego konserwatywnego sztafażu – bezpieczeństwo, rodzina, konkurencyjna gospodarka, dobre prawo i nowoczesny patriotyzm. Równocześnie zaś – jak nieoficjalnie przyznają współpracownicy prezydenta – ostatnie tygodnie walki kampanijnej ma upłynąć na kokietowaniu lewicowego elektoratu. To dość paradoksalna sytuacja.
Ale bez wątpienia zaletą podsumowania kadencji było wykreowanie wydarzenia, które nadało ton kampanii tego dnia. Przygotowano prezentację i przemówienie, które dość zgrabnie da się ograć w wieczornych programach informacyjnych. Jak nie ma się fajerwerków, to polityczny elementarz mówi o tym, by wykreować wydarzenie, które da ci przewagę w mediach, komentarzach itd.