Mało kto pamięta, że Donald Tusk powierzył Krzysztofowi Bondarykowi kierowanie ABW w dniu zaprzysiężenia rządu, tydzień przed swoim exposé. To również Platforma Obywatelska popsuła parlamentarny zwyczaj, nie dopuszczając PiS do przewodniczenia w sejmowej Komisji Służb Specjalnych. Pamiętać też należy, że od kilkunastu dni były sygnały o tym, że szefowie służb chcieli sami odejść ze swoich stanowisk, nim jeszcze PiS przejęło stery rządów.
Nie zmienia to jednak faktu, że ważne są okoliczności, w których PiS dokonuje zmian w służbach specjalnych. A to sprawia, że „nocna zmiana" w tych instytucjach wygląda paskudnie. Stało się to bowiem tuż po zlikwidowaniu przez PiS rotacyjności kierowania speckomisją i powołaniu na jej szefa swego posła, co de facto likwiduje niezależny od partii rządzącej nadzór parlamentu nad służbami.
Inną okolicznością są słowa szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który nazwał ABW policją polityczną i stwierdził, że każda minuta utrzymywania dotychczasowego kierownictwa ABW i innych służb jest większym zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa niż czynniki zewnętrzne. To zarzut najcięższego kalibru.
Polityk PiS ma oczywiście prawo krytycznie oceniać funkcjonowanie służb za rządów Platformy. Zresztą służby często same dawały do tej krytyki powody. Ale czym innym jest krytyka, a czym innym oskarżanie de facto o zdradę polskich interesów. Bo na takie zarzuty trzeba mieć dowody. Jeśli PiS nie przedstawi ich szybko, na przykład w postaci audytu z dotychczasowego działania służb, to tak ciężkie oskarżenia pozostaną gołosłowne, co podważy czystość intencji nowego rządu.
Wówczas też może się okazać, że PiS nie chce, by ABW przestała być policją polityczną, lecz by przestała być policją polityczną Platformy, a zaczęła robić to samo, co dotychczas, tylko dla PiS.