Jeśliby w ten sposób patrzeć na „audyt" rządów PO–PSL, wczorajszą rozgrywkę wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Przestał się nagle liczyć marsz KOD, konflikt o Trybunał Konstytucyjny czy groźba obniżenia ratingu przez agencję Moody's. Po raz pierwszy od tygodni to nie PiS musiał się tłumaczyć. To rządzący punktowali poprzedników.
Bo prawem zwycięzców jest, by po przejęciu władzy zrobić raport otwarcia. W dodatku Prawo i Sprawiedliwość doskonale wie, że Platforma przegrała w 2015 roku głównie na własne życzenie. Dobiły ją własne działania, zaniechania i arogancja. Dlatego przypominanie dziś grzechów poprzedników jest PiS na rękę. Krytykujecie nas, a tymczasem w waszych szafach są poukrywane trupy – brzmiał przekaz Prawa i Sprawiedliwości.
Sęk w tym, że ten tzw. audyt miał sporo słabości. Całodniowy show w Sejmie był kiepsko przygotowany. Nie przedstawiono jednego spójnego dokumentu, raport miał wyłącznie formę ustną. Brakowało też spójnej metodologii, ministrowie mieszali rzeczy ważne z błahymi. Część wystąpień miała charakter publicystyczny.
W wystąpieniach członków rządu padło jednak kilka poważnych zarzutów. Taki charakter mają oskarżenia przedstawione przez koordynatora służb specjalnych. Jeśli nadużywając procedur, ABW inwigilowała dziennikarzy (w tym również piszącego te słowa), jeśli prowadzono działania operacyjne wobec organizatorów marszów pro-life, antyrządowych manifestacji czy wobec osób, które po 10 kwietnia 2010 r. gromadziły się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, jeśli wreszcie naprawdę doszło do zaniedbań po katastrofie smoleńskiej, trudno nie mówić o prawdopodobieństwie głębokiej patologii w działalności służb.
Tak zwany audyt jednak powinien się też stać szczególnym memento dla dziś rządzących. Po rozliczeniu rządów PO–PSL pora wziąć się do pracy. Bo jednego dziś PiS może być pewien: jego następcy rozliczą go równie skrupulatnie, jak on rozliczył poprzedników.