Z tego artykułu się dowiesz:
- Dlaczego kradzież samochodu premiera Donalda Tuska odbiega od typowych schematów przestępczych?
- Jakie okoliczności wskazują na to, że Łukasz W. mógł być tylko „słupem” w tej sprawie?
- Dlaczego działania złodzieja, takie jak porzucenie samochodu czy próba ucieczki lotniczej, budzą szczególne wątpliwości?
- Jakie możliwe scenariusze rozważają służby w kontekście kradzieży samochodu premiera?
- Dlaczego powinny być analizowane wątki związane z potencjalnymi prowokacjami wymierzonymi w aparat ochronny państwa?
Zatrzymany na gdańskim lotnisku 41-letni Łukasz W., podejrzany o kradzież lexusa należącego do rodziny premiera Donalda Tuska, choć był wielokrotnie karany, nie należy do środowiska złodziei samochodów – ustaliła „Rzeczpospolita”. A to, jak mówią nasze źródła w służbach, podważa wersję, że chodziło wyłącznie o zabór luksusowego auta.
– Samochody tej klasy są kradzione przez złodziei „pierwszoligowych”. Wątpliwe, żeby zabrał się za to amator, bez doświadczenia i umocowania w strukturach zorganizowanej przestępczości – uważa jeden z naszych rozmówców ze służb.
To, czy sprawa może mieć drugie dno, według informacji „Rz”, bada ABW.
Złodziej wchodzi na kameralną uliczkę, kradnie. Lexusa policja znajduje 20 kilometrów dalej
Samochód rodziny Tusków był zaparkowany w Sopocie przy ulicy, ok. 200 metrów od miejsca zamieszkania premiera i jego żony. Zginął w ub. tygodniu w nocy z wtorku na środę (z 9 na 10 września) – o godz. 8 rano w środę kradzież zgłoszono na policji. Dom premiera jest ochraniany przez funkcjonariuszy SOP, ale ochrona obejmuje tylko „miejsce zamieszkania” jednej z najważniejszych osób w państwie. – Auto pozostawione 200 metrów dalej nie może mieć dodatkowego funkcjonariusza – twierdzi nasz informator. Mimo to w SOP mają być wyciągnięte konsekwencje po tym blamażu.