Piotr P. domagał się od ubezpieczyciela Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) odszkodowania za skutki kolizji z dzikiem. Doszło do niej wieczorem 13 października 2012 r. na drodze krajowej nr 42 za Starachowicami. Uzasadnił, że w odległości ok. 1 km od linii lasu z rowu wyskoczył dzik. Mimo natychmiastowego hamowania doszło do zderzenia. Koszty naprawy auta wyniosły 24 tys. zł. Mężczyzna dowodził, że GDDKiA – zarządca drogi – nie ustawiła znaku ostrzegawczego A-18b informującego o występowaniu na tym odcinku drogi niebezpieczeństw związanych z obecnością dzikich zwierząt. Podnosił, że zgodnie z przepisami ustawy o drogach publicznych oraz rozporządzeń wykonawczych od zarządcy drogi wymaga się aktywnego badania stanu zagrożenia na drodze oraz dbania o aktualizację informacji o nim i przekazywania jej użytkownikom na znakach ostrzegawczych.

Sąd Rejonowy w Starachowicach uznał, że nie ma podstaw do przypisania zarządcy odpowiedzialności za zdarzenie. GDDKiA, pomimo dołożenia należytej staranności, nie miała żadnych sygnałów ani informacji o możliwości występowania dzikich zwierząt na opisanym odcinku drogi. Z dokumentów złożonych przez GDDKiA wynika, że kilka miesięcy przed zderzeniem zwracała się do zarządu głównego Polskiego Związku Łowieckiego oraz Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych o zweryfikowanie oznakowania odcinków dróg krajowych w województwie świętokrzyskim i ustawienie znaków A-18b. Nie otrzymała żadnych informacji, z których wynikałaby celowość ich umieszczenia. Objazd drogi wykonany przez pracowników tej instytucji w dniach poprzedzających wypadek też nie wskazywał na taką konieczność. Także z informacji Komendy Powiatowej Policji w Starachowicach wynikało, że od 1 stycznia do 13 października 2012 r. oprócz wypadku z udziałem poszkodowanego na tym odcinku nie doszło do innych zdarzeń spowodowanych obecnością dzikich zwierząt. Ponadto wydział ruchu drogowego KPP wyjaśnił, że nie przekazuje takich informacji zarządcom dróg. Nie można zatem przypisać zarządcy winy, że zdarzenia tego nie przewidział.

Sąd podniósł, że nawet gdyby w tym miejscu został ustawiony znak ostrzegający przed dzikimi zwierzętami, to i tak doszłoby do kolizji. Biegły bowiem stwierdził, że choć poszkodowany poruszał się z bezpieczną prędkością, to nie miał praktycznie możliwości uniknięcia zderzenia. Przy widoczności panującej tamtego wieczoru byłoby to możliwe, nawet gdyby jechał z prędkością nie większą niż 30 km/h. Pomiędzy szkodą a brakiem wskazanego znaku ostrzegawczego nie zachodzi więc związek przyczynowy. Wyrok utrzymał w mocy Sąd Okręgowy w Kielcach.

Sygnatura akt II Ca 1263/14