Ojciec, który nie uczestniczy w domowych obowiązkach, który woli, by matka umyła, ubrała, nakarmiła czy wstała do dziecka w nocy. Ojciec, który po powrocie do domu robi awanturę, który po rozstaniu z matką nie zabiega o kontakty z dzieckiem częściej niż co drugi weekend lub nie wie, jakie są rzeczywiste koszty utrzymania rodziny, a mimo to je kwestionuje, by i tak nie regulować zasądzonych alimentów, jest oceniany jednoznacznie: negatywnie.
Czytaj także: Same kontakty z dziećmi to za mało by dostać 500 plus
W jednych przypadkach słusznie, w innych w wyniku niedostrzeżenia istotnych faktów. Na przykład tego, że brak ojcowskiego zaangażowania w czynności opiekuńcze wynika z permanentnego izolowania go przez matkę lub odbierania mu prawa do współdecydowania o sprawach dziecka (on się nie zna). Że podnoszenie głosu jest jedynym sposobem na przebicie się przez trwający niekiedy latami monotonny dźwięk narzekania i pouczania. Że niezabieganie o częstsze spotkania z dzieckiem po rozstaniu z matką jest skutkiem tego, że przez długi czas w godzinach rannych przypadających w dniu widzenia dostawał esemesa z informacją: „Nie przyjeżdżaj, mała jest chora". Że niepłacenie alimentów to wyraz bezsilności wobec bycia traktowanym jak bankomat.
Dla matki jesteśmy zwykle bardziej wyrozumiali. To nic, że nie pozwala dziecku na usamodzielnienie się. Cóż z tego, że ustawia dziecku dietę bez glutenu, laktozy i cukru, choć nie ma po temu wskazań lekarskich, że jest drażliwa, płaczliwa, w pełni poddana sinusoidzie miesięcznego cyklu, a po rozstaniu z ojcem nie widzi potrzeby podtrzymywania jego kontaktów z dzieckiem, a wręcz im przeszkadza. W wielu wypadkach usprawiedliwiamy postawę matki trudnym życiowym momentem, uzasadnionym okolicznościami rozchwianiem, zamiast dostrzec, że ma poważny problem z zarządzaniem własnymi emocjami. Widzimy wymuszoną okolicznościami i brakiem pomocy ojca dziecka dobrą organizację czasu zamiast dostrzec, że woli wyłączyć w domu korki, aby dzieci nie słyszały dzwoniącego do drzwi byłego partnera, który przyszedł na spotkanie z nimi zgodnie z postanowieniem sądu.
Dostrzeżenie, że matka dziecka swoją postawą, zachowaniem i słowami może bez większego wysiłku krzywdzić swoje dziecko, nie przychodzi nam, jako społeczeństwu, łatwo. Temu podejściu sprzyjają stereotypy. Nie tylko one, nawet rodzimy język zdaje się nie dostrzegać ważnej dla prawidłowego rozwoju i budowania relacji społecznych roli wychowawczej ojców („matka jest tylko jedna", „matka polska", „nie ma jak u mamy").