Czemu więc o tym piszę? Bo prawo małżeńskie i szerzej: rodzinne, jest fundamentem każdego społeczeństwa i cywilizacji. Zwykle jest stabilne i trzeba być ignorantem lub politycznym oszustem, by bez pogłębionej społecznej dyskusji proponować w nim zmiany. Niestety nawet głupie pomysły czasem się spełniają, choć zwodzą ludzi. Warto więc przed nimi ostrzegać.
Czytaj także: Reforma prawa rodzinnego – alimenty, prawa rodziców, ochrona przed przemocą
Piątka Biedronia to wprowadzenie związków partnerskich i równości małżeńskiej, ochrony przed przestępstwami z nienawiści na tle orientacji seksualnej, możliwość prawnego usankcjonowania tożsamości płciowej oraz edukacji seksualnej i antydyskryminacyjnej.
Zostawię edukację, bo dobre wychowanie winno ten problem rozwiązywać, i przejdę do kwestii prawnych. Przestępstwa z nienawiści już się ściga, choć można tu coś poprawić. Prawne usankcjonowanie swej tożsamości płciowej jest dopuszczalne, zresztą dotyczy garstki osób. I tak z piątki Biedronia zostaje stara kwestia związków partnerskich i równości małżeńskiej – cokolwiek miałoby to znaczyć. Argumenty za związkami są najnośniejsze, bo wiele osób w nich faktycznie żyje (kiedyś mówiono w konkubinacie). Pytanie, ile by sformalizowano, gdyby była taka możliwość. Byłoby to ważne dla kwestii dziedziczenia, dostępu do informacji w szpitalach czy pochówku partnera.
W postulacie ustanowienia równości małżeńskiej widzę przejaw kompleksów wobec małżonków, małżeństwa. To jednak nie powód, by małżeństwo zrównywać ze związkami partnerskimi, tym bardziej że nie są równe. Małżeństwo daje pewne prawa, ale to przede wszystkim obowiązki – zwłaszcza wobec dzieci. Są arcyistotne dla społeczeństwa i państwa, które musi małżeństwo chronić. Zrównanie małżeństwa z nierównym z nim, jeśli chodzi o rolę społeczną, związkiem partnerów jednopłciowych odbierałoby małżeństwu jego szczególny, nie bójmy się tego słowa, honorowy status i groziło trudnymi do przewidzenia konsekwencjami społecznymi. Nie wolno zatem tej ważnej instytucji narażać na szwank.