Nie byłoby sprawy, gdyby wnioski o europejski nakaz aresztowania (ENA) dotyczyły naprawdę poważnych przestępstw. Tymczasem polskie bywają kuriozalne. Ścigamy ludzi za kradzież prezerwatyw, świniaka i jazdę bez biletu.
Mają nas dość
Brytyjska policja, i nie tylko ona, ma dość wniosków polskich prokuratorów o zastosowanie europejskiego nakazu aresztowania. Ten oznacza zatrzymanie za granicą i przetransportowanie do Polski osoby w nim wymienionej. W kraju zatrzymanego czeka najpewniej areszt tymczasowy (najpierw na trzy miesiące).
O tym, że polskie organy ścigania nadużywają tych nakazów, wiadomo od lat. Uwagę zwracała nam już nawet Komisja Europejska. Tymczasem absurdalne wnioski wciąż płyną. Przykłady można mnożyć.
Adwokat Marta Lech opowiada o losach klienta, który kilka lat temu wyjechał do Wielkiej Brytanii. Kiedy wyjeżdżał z kraju, miał czystą kartotekę karną. Po kilku miesiącach okazało się, że mężczyzna, który pracował w Polsce jako ochroniarz w jednym z ogrodowych marketów, jest podejrzany o kradzież ogrodowego parasola o wartości 300 zł. Postępowanie na dłuższy czas zawieszono, bo trudno było wezwać na przesłuchanie świadków.
W końcu jednak sprawę odwieszono, a prokuratura zareagowała na milczenie mężczyzny wysłaniem za nim nakazu. Klient mec. Lech rzeczywiście nie odbierał korespondencji, ale powód był taki, że ta do niego nie docierała. Kiedy opuszczał Polskę, zrezygnował z wynajmowanego mieszkania, a w Wielkiej Brytanii dość długo pomieszkiwał u znajomych. Kiedy po kilku latach pojawił się w kraju, został zatrzymany na lotnisku i aresztowany na trzy miesiące.