Projekt zmian w procedurze karnej właśnie trafia do pierwszego czytania. Zgodnie z nim, gdy sąd odmówi wydania listu żelaznego, będzie można złożyć zażalenie. Dziś takiej możliwości nie ma. Sąd zaś będzie musiał uzasadnić, dlaczego odmówił jego wydania.
Posłowie twierdzą, że dzięki ich pomysłowi polskie sądy będą rozważniej odmawiały wydania listu gwarantującego podejrzanemu tymczasową wolność. List sprawia, że nie można go aresztować ani zatrzymać. Zanim go dostanie musi jednak złożyć pisemne oświadczenie, że stawi się dobrowolnie do sądu lub prokuratora, by odpowiadać z wolnej stopy.
– List żelazny, popularnie zwany glejtem, to dokument zapewniający podejrzanemu wolność do prawomocnego zakończenia postępowania – mówi prof. Andrzej Jarociński z Uniwersytetu Łódzkiego.
Wolność ta nie jest jednak bezwzględna. Korzystający z tego dobrodziejstwa musi spełnić kilka warunków. Ma obowiązek stawić się w wyznaczonym przez sąd terminie, a w postępowaniu przygotowawczym również przez prokuratora. Nie wolno mu też bez pozwolenia wyjechać z kraju. Jeżeli złamie warunki, straci list i wszelkie związane z nim korzyści. Sąd orzeknie o jego odwołaniu.
Wydanie glejtu można uzależnić od złożenia poręczenia majątkowego. W razie jego odwołania kwota poręczenia przepada lub jest ściągana. Decyzję w sprawach o udzielenie takiej gwarancji sąd podejmuje w formie postanowienia. Ze statystyk wynika, że glejty są rzadkością w naszym wymiarze sprawiedliwości. Sądy wydają kilkadziesiąt takich listów rocznie w całym kraju. – To nie sąd decyduje z urzędu o przyznaniu listu – tłumaczy sędzia Rafał Budzyński, który w ciągu 12-letniej kariery sędziowskiej przyznał go zaledwie raz. W największym w Polsce wydziale karnym rocznie wydaje się góra trzy listy.