Organy ścigania włączyły się w sprawę śmierci niemowlęcia po zawiadomieniu od pogotowia ratunkowego. Karetkę wezwała matka, bo dziecko nie oddychało. Do przyjazdu pogotowia operator instruował telefonicznie rodziców, jak powinni udzielać pomocy córce. Przybyły zespół ratunkowy mimo bardzo długiej akcji reanimacyjnej nie uratował życia dziewczynki.
Nie tylko chore, ale też bite
W śledztwie ustalono, że dziecko chorowało na zapalenie płuc i gorączkowało. Dziewczynka miała jednak także szereg poważnych obrażeń ciała, m.in. pęknięte żebra. Niektóre mogły powstać wskutek nieumiejętnej akcji reanimacyjnej przeprowadzonej przez ojca dziecka. Ale inne dowodziły, że dziecko padało ofiarą przemocy. Były to m.in. ślady starszych złamań, wylewy krwi i uszkodzenia w obrębie głowy, powstałe wskutek uderzania w nią tępym przedmiotem lub ręką.
Biegli ocenili, że dziewczynce, która zachorowała na infekcję dróg oddechowych nie była udzielana należyta opieka, co spowodowało rozwinięcie się choroby w zapalenie płuc. Świadkowie zeznali, że dziecko gorączkowało już 2 tygodnie przed śmiercią.
Czytaj więcej
Prokurator generalny Zbigniew Ziobro złożył do Sądu Najwyższego kasację od prawomocnego wyroku czterech lat więzienia dla matki, która miała doprowadzić do śmierci swojego nowo narodzonego dziecka. PG domaga się surowszej kary.
- Osłabienie ciała połączone z obrażeniami powstałym wskutek katowania dziewczynki – w szczególności jej brutalnym rzuceniem do łóżka skutkującym urazem głowy – zakończyło się jej zgonem - uważa prokuratura.