Dwaj ostatni ministrowie sprawiedliwości w swych programach reformatorskich na poczesnych miejscach wymienili zwiększenie skazań bez jednoczesnego pozbawienia wolności. Kara ograniczenia wolności połączona z bezpłatną i pożyteczną pracą na rzecz społeczności wyprzeć ma karę pozbawienia wolności tam, gdzie to tylko możliwe. Sprawcy występków drogowych, drobnych kradzieży, pobić – oto adresaci tej sankcji karnej.
Kara ograniczenia wolności zakorzeniła się na dobre w polskich kodeksach karnych od 1969 roku i od tej pory ciągle słyszymy, że stwarza wielkie szanse i nadzieje na zastąpienie wielokrotnie liczniejszej i kosztowniejszej izolacji więziennej. Od lat liczba oczekujących w kolejce na umieszczenie w zakładach karnych sięga dziesiątków tysięcy osób. Ograniczenie wolności połączone z bezpłatną użyteczną pracą miało w statystyce sądowej lepsze i gorsze okresy – od paru do kilkunastu procent skazań – ale nigdy nie osiągnęło zapowiadanego przez polityków i uczonych przełomu. Jest to środek represyjny, po który sięga się rzadko i niechętnie. Już w 1999 roku rzecznik praw obywatelskich alarmował premiera: „... coraz liczniejsza grupa sędziów i prokuratorów przestaje być w pełni przekonana do skuteczności tych kar”.
Czy coś z tej wstrzemięźliwości pozostaje do dzisiaj? Mimo zapowiedzi ministrów sprawiedliwości w latach 2005 – 2006 liczba orzekanych kar ograniczenia wolności zmniejszyła się o jeden procent rocznie. W 2005 roku liczba takich skazań wynosiła 115 tysięcy.
Karę ograniczenia wolności orzeka i nadzoruje sąd, ale wykonują ją miejsca pracy skazanego: samorządy, przedsiębiorstwa komunalne, szpitale, domy opieki społecznej i inne liczne podmioty gospodarcze. Takich narzuconych przez sądy pracowników przyjmuje się niechętnie i wykorzystuje każdą okazję, by się ich pozbyć. Nie są to ludzie o wysokich kwalifikacjach, niełatwo poddają się dyscyplinie, noszą w dodatku piętno karalności. Kiedy w 2002 roku przeprowadzono badania 2500 skazanych, połowa ich pracodawców tak oceniła wartość pracy tych podwładnych: „Wartość ta jest znikoma w stosunku do ponoszonych kosztów zatrudnienia”.
To prawda, że w minionym roku bezrobocie zmniejszyło się, ale jeszcze sięga 11 procent. Ciągle więc skazany na pracę rywalizuje z pracownikiem niekaranym, chętniej widzianym przez działy kadr. To paradoks, ale wielu pracodawców nisko sobie ceni grupę niewynagradzanych, darmowych przecież pracowników. Zwraca się też uwagę, że i ona wymaga niemałych nakładów finansowych. Przeszkolenie, ubezpieczenie, odzież robocza – wszystko to kosztuje, a w zamian dostaje się pracownika nie najwyższej próby. Co roku też (nie jest to tajemnicą) tysiące ludzi tak ukaranych skazywane są później zastępczo na grzywnę lub bezwarunkowe więzienie, ponieważ zmyślnie uchylają się od pracy na cel publiczny. Dalsze tysiące osób są od tego obowiązku zwalniane pod różnymi pretekstami, np. likwidacji miejsca pracy.