Szymon Hołownia wyjaśnił we wpisie opublikowanym w mediach społecznościowych, co miał na myśli, mówiąc o „zamachu stanu”.
Szymon Hołownia mówił o „zamachu stanu”. Tusk: Lekkomyślne słowa mogą prowadzić do poważnych skutków
W piątek w rozmowie z Polsat News marszałek Sejmu Szymon Hołownia stwierdził, że „wielokrotnie proponowano, sugerowano, rozpytywano go, czy jest gotowy przeprowadzić zamach stanu”. Chodziło o odmowę zwołania Zgromadzenia Narodowego i zaprzysiężenia Karola Nawrockiego na prezydenta, z powodu niejasności związanych z błędami w komisjach obwodowych podczas drugiej tury wyborów.
Marszałek Sejmu przyznał, że podobne pomysły pojawiały się już w wąskim gronie liderów koalicji rządzącej, gdzie premier Donald Tusk miał pytać wprost: „Co robimy?” w tej sprawie. Hołownia podkreślił, że nie widzi podstaw do kwestionowania wyniku wyborów i że zamachu stanu „nie zrobi się z nim”. - Ja to nazywam zamachem stanu. To oczywiście nie wypełnia kryteriów prawdopodobnie prawnych zamachu stanu, ale ja mówię o zamachu stanu, mając na myśli sytuację, w której prezydent został wybrany, a ja mówię: no nie podoba mi się ten prezydent, to może ja go nie zaprzysięgnę – mówił.
Podczas sobotniego spotkania z wyborcami w Pabianicach premier Donald Tusk nawiązał do wypowiedzi Szymona Hołowni, podkreślając, że „nieodpowiedzialne zachowanie oraz lekkomyślne słowa mogą prowadzić do bardzo poważnych skutków”.
Teraz marszałek Sejmu wyjaśnił, co miał na myśli mówiąc o „zamachu stanu”.