W końcu czy nazywać zabawę drugiego dnia Wielkanocy śmigusem-dyngusem czy lanym poniedziałkiem, to odwieczna tradycja, być może tylko zaostrzająca się oraz wykorzystująca różne sikawkowe nowinki. Niestety każdego roku dochodzi do bardziej czy mniej groźnych wypadków, a to po stronie oblewanych czy też samych oblewających.
Polacy polewają się
Sądzę, że gdyby lekko oblana panna, pozwała przystojnego chłopaka, że nieco zmoczył jej kreację, żadnych większych szans by nie miała w sądzie. Sędzia mogłaby pomyśleć: szkoda, że ja takiego pana nie spotkałam na ulicy. Mogą być wprawdzie przewrażliwione osoby, ale w sprawach takich obowiązuje obiektywna norma zachowania. A obiektywna norma jest taka, że w lany poniedziałek Polacy się polewają wodą.
Ale nie np. gorącym rosołem - bo i taki był przypadek. Zresztą okuliści ostrzegają, że pod ciśnieniem, niebezpieczna może być nawet czysta woda. Zabawa na ulicy niesie jednak dodatkowe niebezpieczeństwa, jak nie tak dawany wypadek z Bydgoszczy, kiedy uczestniczący w śmigusie 10-latek wybiegł na jezdnię, został potrącony przez auto, i musiał mieć operowaną śledzionę.
Bezpieczną granicą może być zgoda oblewanego, w myśl starej zasady, że chcącemu nie dzieje się krzywda.
Wybryki uliczne mogą być w szczególności podciągnięte pod art. 51 Kodeksu wykroczeń, który za zakłócanie spokoju, porządku publicznego przewiduje kare grzywny a nawet aresztu. Oczywiście za wykroczenia odpowiadają osoby, które mają ukończone 17 lat.