Jak się niedawno okazało, polskie organy ścigania korzystają z usług biegłych jasnowidzów. Wstydliwe te informacje wywołały sporą konsternację. Są jednak zgodne w rezultatami badań ankietowych Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, z których wynika, że policjanci, których zadaniem jest np. odnalezienie zwłok, bardziej wierzą jasnowidzom niż np. archeologom.
Dzieje się tak, chociaż ci drudzy położyli ogromne zasługi w ujawnianiu zbrodni wojennych i komunistycznych, przyczyniając się często do zasadniczego postępu śledztw w tych sprawach. Ostatnim takim osiągnięciem archeologów – pracujących w zespole m.in. z lekarzami sądowymi – było odnalezienie na „Łączce" na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach szczątków ok. 200 ofiar bezpieki i stalinowskich sądów. W sierpniu ogłoszono nazwiska kolejnych dziewięciu zidentyfikowanych osób, wśród nich mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki" i Hieronima Dekutowskiego „Zapory".
– Dla naszych policjantów i prokuratorów archeolog to wciąż ktoś w rodzaju Indiany Jonesa, a nie partner – przyznaje archeolog i prawnik Maciej Trzciński z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Wrocławskiego.
W Polsce anonimowych szczątków nie traktuje się z należytą uwagą
Europa pełna kości
Inaczej jest w krajach Europy Zachodniej, m.in. we Francji, Holandii czy Anglii. Tam metody archeologiczne przeniesiono na grunt kryminalistyki już przed trzydziestu laty, tworząc zarazem pojęcie „forensic archeology"– archeologii sądowej. Fachowców z tej dziedziny nie ma wprawdzie wielu, ale ich udział w śledztwach i dochodzeniach – w szczególności gdy chodzi poszukiwanie zwłok czy odnalezienie niezidentyfikowanych szczątków ludzkich – uważa się za naturalny i niezbędny. I mają pełne ręce roboty. Trzeba bowiem pamiętać, że ziemia w Europie pełna jest ludzkich kości.