Od momentu gdy zdecydowana została akcesja Polski do Unii Europejskiej, nasz ustawodawca w wielu sprawach został sprowadzony do roli podwykonawcy. O ile wcześniej parlament tworzył prawo niemalże jak Bóg na wysokościach, kontrolowany jedynie od strony politycznej przez aktualną opozycję, której krytyka zawsze brzmi niezbyt wiarygodnie, o tyle od rozpoczęcia procesu integracji polskiego prawa z unijnym zrozumienie, zagospodarowanie i wdrożenie owego acquis communitaire stało się dla polskiego ustawodawcy prawdziwym wyzwaniem.
Niestety, proces ten w wielu wypadkach wykazał niezbicie, że implementacja unijnego prawa sięga o wiele głębiej, niż się pierwotnie wydawało. Zapewne dlatego, że rozwój państw tzw. starej Unii przez ostatnich kilkadziesiąt lat kierował się zasadniczo inną aksjologią i hierarchią celów.
[srodtytul]Pod przymusem[/srodtytul]
Od 15 listopada 2008 roku obowiązuje [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=289150]ustawa z 3 października o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko[/link]. Pod tym nadmiernie długim, ideologicznie nasyconym tytułem kryje się ustawa, która w ocenie ustawodawcy miała przede wszystkim rozwiązać kilka problemów związanych z zarzutami Komisji Europejskiej (Komisja) odnośnie do niezgodności polskich regulacji z niektórymi przepisami prawa wspólnotowego.
Podstawowy zarzut dotyczył naruszania przez nasze prawo przepisów dyrektywy Rady 85/337/EWG z 27 czerwca 1985 roku w sprawie oceny skutków wywieranych przez niektóre przedsięwzięcia publiczne i prywatne na środowisko naturalne. Brak reakcji na zastrzeżenia zgłaszane przez władze wspólnotowe doprowadziły do przesłania rządowi polskiemu formalnego pisma Komisji, które znane jest jako naruszenie nr 2006/2281. Pojawiła się groźba, iż dalszy brak reakcji ze strony polskich władz może skutkować wstrzymaniem dopływu znaczącej części dofinansowania z Unii dla rozwoju infrastruktury w naszym kraju.