Rządowa propozycja zmiany kodeksu wyborczego, wniesiona niedawno do Sejmu, przewiduje możliwość zwiększenia liczby obwodowych komisji wyborczych, czyli lokali, w których oddajemy głosy. Co to będzie oznaczać w praktyce?
Tworzenie komisji nie jest takie łatwe, nie wystarczy powiedzieć: „tu będzie komisja”. Powołują je komisarze wyborczy, przedtem tworząc obwód wyborczy. I nie wiem, czy będą się oni kwapić do tworzenia nowych, skoro mają już podział gmin na obwody, ustalony zgodnie z przesłankami kodeksowymi.
Ustawa w zaproponowanej wersji przewiduje obniżenie minimalnego rozmiaru obwodu (dziś jest to 500 wyborców). Czy zmusi komisarzy do tworzenia dodatkowych lokali?
Sądzę, że chodzi tu głównie o powołanie tzw. kościelnych obwodów, i z tego się PiS nie wycofa. Nie będą one w samych kościołach, ale chodzi o to, by ksiądz na mszy mógł powiedzieć: „Tu, 100 metrów za rogiem, jest komisja wyborcza, proszę się tam udać”. Mam jednak nadzieję, że ograniczy się to do zachęcania do wzięcia udziału w wyborach, a nie wskazywania, na kogo wierni mają zagłosować. Nie można takich sytuacji wykluczyć, bo już się w przeszłości zdarzały – dlatego jestem nieufny wobec tych zmian. Nie wszyscy też, którzy przychodzą na mszę, mieszkają w danej okolicy – nieraz przecież ludzie dojeżdżają z dalszych miejscowości. Co prawda do wyborów został jeszcze prawie rok, ale tak ważne zmiany nie powinny być wprowadzane szybko, raczej od nowej kadencji.
Przewodniczący komisji miałby prezentować wszystkim członkom każdą kartę wrzuconą do urny wraz z ujawnieniem, na kogo został oddany głos. Wtedy też cały zespół kolegialnie decydowałby o ważności lub nieważności głosu. Obecnie prace komisji odbywają się często w mniejszych grupach. Czy ta zmiana wpłynie na sprawność liczenia głosów?