Juliusz S. otrzymał 10 tys. zł, ale z odsetkami za kilkanaście lat procesu – dlatego zadośćuczynienie przekroczyło 100 tys. zł. Tak postanowił warszawski Sąd Apelacyjny (sygn. I ACa 685/07).
Zadośćuczynienie zasądzono mu za niezoperowanie przeciętego ścięgna lewego kciuka. Defekt ten skutkuje tym, że pacjent nie może nim władać. Wypadają mu przedmioty z ręki, co jest istotne, tym bardziej że właśnie rękami (poza rentą) Juliusz S. zarabia na życie.
Mężczyzna (mieszka w Warszawie, ma 59 lat) jest bowiem rzeźbiarzem samoukiem. Rzeźbi w drewnie i sprzedaje swoje wyroby. Miał nawet wystawy. Kciuk przeciął sobie dłutem podczas rzeźbienia – jeszcze w 1991 r. Udał się do szpitala na Bródnie, ale lekarze przestraszyli go ostrzeżeniami o grożących komplikacjach. Gdy po kilkunastu miesiącach okazało się, że ręka „sama się nie wyleczy”, poszedł tam ponowienie, by mu ją jednak zoperowano.
Ordynator odmówił, podając jako przyczynę brak gwarancji (rokowań), że pacjent będzie zdolny uczestniczyć w zabiegach operacyjnych, współdziałać z rehabilitantem itp. Postąpił tak ze względu na jego niesprawność psychiczną (Juliusz S. jednak do sądu przychodzi i nieźle prezentuje swoje racje).
Sprawa ma długą historię, była już nawet w Sądzie Najwyższym, ale w środę odbyła się ostatnia rozprawa. Występujący w imieniu szpitala urząd wojewody mazowieckiego argumentował, że szpitalowi (jego lekarzom) niczego nie można zarzucić. Powołana później w trakcie procesu biegła psychiatra stwierdziła, że powód ma „nieprawidłową osobowość”, a jego zachowania nie są do końca przewidywalne. Jest zaczepny, podejrzliwy i kłótliwy. Są to następstwa wypadku samochodowego, któremu uległ w dzieciństwie.