Jeśli w jakimś państwie Unii Europejskiej ktoś wyprodukuje żywność gorszej jakości niż w Polsce, ale spełniającą normy unijne, to może sprzedawać ją nad Wisłą. Tak wynika z projektu noweli [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=638F93CB2771A8B84D12B5A8D69F00D1?id=183399]ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia[/link]. Projekt przygotowało Ministerstwo Zdrowia, ale otwarcie rynku nie jest pomysłem naszych urzędników.
– Nowela to dostosowanie do aktualnego stanu prawa unijnego – mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.
[srodtytul]Wolny rynek nadchodzi[/srodtytul]
Unijna tendencja (zapoczątkowana orzeczeniem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości z 1979 r. w sprawie Cassis de Dijon) to otwieranie rynku. Towar legalnie wyprodukowany w jednym państwie unijnym – nie wykluczając żywności – trzeba dopuścić na rynki pozostałych. Dlatego art. 6 ustawy ma zawierać tzw. klauzulę wzajemnego uznania środków. Pozwala wprowadzić do obrotu w naszym kraju większe ilości żywności. „Możliwość taka odnosi się do żywności, dla której wymagania zdrowotne nie zostały zharmonizowane z prawem wspólnotowym, oraz dla żywności, która została wprowadzona do obrotu w innych państwach członkowskich UE” – czytamy w uzasadnieniu projektu. Teraz zdarza się, że polskie normy stawiają żywności wyższe wymagania niż te narzucone przez prawo europejskie.
[srodtytul]Spokój w branży [/srodtytul]